Notka przed miniaturką, bo to ważne. Nie przeoczcie.
Długo się gryzłam z tą decyzją, ale w ostatnim czasie coś się we mnie przełamało. Mniejsza o to, co na to wpłynęło. Środki są nieważne. Liczy się efekt.
Tak naprawdę napisałam to już pod "Przecież jest", ale w ostatnim momencie skasowałam. Stwierdziłam, że za bardzo mi na was zależy. Nie umiałam. Ale niedawno do mnie dotarło, że pod tym względem nie tylko mogę, ale muszę być egoistką. Czasem trzeba.
Dobra, do sedna. Violettowa tematyka mnie przytłacza. Duszę się w niej. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam jakiś odcinek tego serialu, moja sympatia do niego wyparowała. Nie nagle, nie z dnia na dzień, stopniowo. Ale teraz już jej nie ma, tej sympatii. Ani odrobiny.
Kiedy myślę o swoim zaplanowanym opowiadaniu o Larrym (boję się wypowiadać tu tę nazwę, bo jest jak iskra zapalna), czuję radość, no wiecie. Entuzjazm. Chcę to napisać i wiem, że pomysł mam dobry - czego więcej może chcieć pisarz? Wena jest. Chęć jest. Czas się zawsze znajdzie. Nawet czytelnicy schodzą na dalszy plan.
A kiedy myślę o tych tu OSach, nie ma we mnie tego zapału. Tylko dziwne poczucie obowiązku, "no bo przecież oni czekają, powinnam to napisać". Ale tak nie powinno być. To powinna być przyjemność dla mnie, nie? Przyjemność. Nie praca.
Pamiętam, jak kiedyś Sebek mnie spytał: "Ty sama to piszesz? Z własnej woli?". Wtedy to było zabawne, ale... Przecież to prawda. Nie piszę już tego dla siebie. Nie dlatego, że chcę pisać.
Tylko dlatego, że wy chcecie czytać.
Wiem, że kluczem do pisania jest wytrwałość. Nigdy dobrym pisarzem nie będzie ktoś, kto ciągle zaczyna od nowa. Nie jest sztuką mieć pomysł, sztuką jest wytrwać przy nim i zrealizować do końca. Wiem to i dlatego wciąż ciągnę te blogi. Czasem trafi się lepsze opowiadanie, czasem gorsze, czasem postaram się bardziej, czasem napiszę coś na szybko. Ale wszystko to robię z pewną presją - nie obwiniam o to nikogo, sama ją na sobie wywieram. Wywierałam - chyba czas przeszły jest tu kluczowy.
I wiem też, że i tak dodaję to cokolwiek bardzo rzadko, więc w zasadzie niewiele zmieni ta moja decyzja, ale. Za nowego ffa mam zamiar wziąć się już wkrótce, więc nie chcę dzielić obowiązków na mniej i bardziej ważne, a opowiadań na te, które powinnam i te, które chcę pisać.
Ten przydługi wstęp prowadzi do tego, że po prostu, po ludzku potrzebuję przerwy. I nie mam tu na myśli miesiąca czy dwóch, ale co najmniej pół roku.
Może po upływie tego czasu tu wrócę.
Może nie.
Tak czy owak, ta miniaturka jest chwilowo ostatnia. I jest o Lego. (OGROMNYMI LITERAMI, COBY MI ZNOWU NIE ZARZUCANO NICZEGO: PARA HOMOSEKSUALNA. NIE TOLERUJESZ, NIE CZYTAJ).
Tak wyszło, że akurat taką miałam napisaną, a nie chciałam do was przychodzić z pustymi rękami.
I jeszcze co do ostatniego Pablangie, bo chamsko zablokowałam komentarze - chyba ujęłam pewne rzeczy zbyt niezrozumiale, więc na wszelki wypadek wyjaśnię. Tematyka - wojna. A raczej czas tuż po niej. Angie wie i widzi, że świat jest identyczny jak był przed wojną - a jednocześnie czuje, że zmieniło się w nim wszystko. Taki dość oczywisty wniosek, nic odkrywczego z mojej strony.
Pablo nie wrócił. W ostatniej scenie Angie obejmuje krzyż, a jej wątpliwości biorą się stąd, że nawet nie wie, czy został pochowany akurat w tamtym miejscu. Tyle.
Chwilowo zapraszam na Lego, od września zapraszam na Larry'ego, a ja się stąd chwilowo (lub nie) ulatniam.
Do... zobaczenia?
Kocham cię -
Gdy mnie obejmujesz.
Gdy mnie całujesz.
Gdy mnie dotykasz.
Kocham cię.
Lubię to mówić.
Masz coś przeciwko, León?
Ślady twoich palców na moich plecach.
Nutę twojego krzyku na moich ustach.
Miękkie zagłębienia między twoimi żebrami.
Twoje włosy na mojej twarzy.
Zapach perfum wnikający pod skórę.
Twoją niecierpliwość i twoje przeciąganie strun mojej cierpliwości.
Twoją zaborczość i twoją uległość.
Twój spokojny oddech na końcu.
Twój uśmiech, kiedy śpisz.
Uwielbiam sposób, w jaki zabierasz i oddajesz jednocześnie; jak sprawiasz, że należę do ciebie - a ty do mnie.
- Nie wiedziałem, że można aż tak zwariować na czyimś punkcie.
- Można.
- Można, można.
- Wiesz, że...
- ...że zawsze?...
- ...pozostaniemy wariatami.
- Wiem.
- Wiem, że wiesz.
Kocham cię -
Gdy jesteś każdego dnia.
Gdy wypełniasz każdy dzień.
Gdy stajesz się moim dniem.
Kocham cię.
Lubię ci o tym przypominać.
Wiesz, że jesteś tylko mój?
Poznaję cię coraz lepiej.
Twój ulubiony rodzaj herbaty.
Sposób pisania literki f.
Umiejętność robienia dokładnie trzech rzeczy naraz.
Przetrzepywanie poduszki przed snem.
Zakładanie skarpetek przed spodniami.
Przypalanie koszul przy prasowaniu.
Słodzenie herbaty za mocno.
Mycie zębów za krótko.
Gotowanie makaronu za długo.
Poznaję cię, każdy twój miły punkt, dobry punkt, słaby punkt - i zapamiętuję; przyda się.
- Dzisiaj mam...
- ...zebranie o piątej.
- Nie, o czwartej.
- O piątej.
- Jestem pewien, że o czwartej.
- Założysz się?
- ...
- I?
- Faktycznie. Jakim cudem znasz mój grafik lepiej ode mnie?
- Bo cię znam, León. Znam cię całego. Znam cię na pamięć.
Kocham cię -
Gdy rano biegasz po mieszkaniu spóźniony.
Gdy po pracy padasz zmęczony na kanapę.
Gdy zostajesz po godzinach.
Nie lubię tego, ale cię kocham.
Zawsze tak samo.
Codziennie.
Odrobiną cukru na dnie kubka, która zostaje po wypiciu kawy.
Przeciągłym chrapnięciem w nocy.
Głuchym kaszlem w dzień.
Stokrotką w palcach.
Spopielałą końcówką papierosa.
Świeżym śladem na śniegu.
Piaskiem w oku.
Jesteś każdą małą rzeczą, której dotykam, każdą czynnością, którą wykonuję, każdą mijającą sekundą, każdą godziną zmarnotrawioną na czekanie, gdy cię nie ma.
- Znowu dużo pracy?
- Znowu.
- Szkoda.
- No cóż.
- Jak myślisz, kiedy to się unormuje?
- Już wkrótce, Diego. Już wkrótce.
- A kiedy dokładnie?
- Nie wiem. Kiedyś. Jeszcze będzie przepięknie, zobaczysz.
Kocham cię -
Gdy jesteś taki zapracowany.
Gdy robisz to wszystko dla nas.
Gdy poświęcasz tak dużo.
Nawet nasz czas.
Kocham.
Nigdy nie przestanę.
Jestem gorzkim słowem, które ginie w ciszy.
Pustym kubkiem, który stygnie na brzegu szafki.
Cichym oddechem.
Stłumionym westchnieniem.
Niesłyszalnym głosem.
Zdrętwiałą od uścisku dłonią.
Zdeptanym niedopałkiem.
Butem, który zrzucasz w progu.
Bezsenną nocą.
Jestem dotykiem, pracą, wskazówką zegara.
Jestem dla ciebie.
- Martwię się.
- Nie musisz, Diego.
- Muszę. Kocham cię.
- Już niedługo. Niedługo się ustabilizuje. Niedługo.
- Niedługo... czyli kiedy?
- Kiedyś. Ale na pewno. Zobaczysz. Jeszcze będzie normalnie.
Kocham cię -
Gdy mnie uspokajasz.
Gdy mówisz to kolejny raz.
Gdy mówisz to coraz bardziej nieszczerze.
Kocham cię.
Inaczej bym w to nie wierzył.
A wierzę.
Jedno zdjęcie, o którym zapomniałeś, że je zrobiłeś.
Dwa talerze, które kurzą się na stole.
Trzy kaktusy na oknie twojego pokoju.
Cztery zagniecenia na koszuli.
Pięć twoich kart do gry - dwa króle, dwie trójki i ósemka.
Sześć ziaren słonecznika, które oderwałeś z kromki chleba.
Siedem nocy.
Osiem dni.
Dziewiątego przyjeżdżasz, a ja się zastanawiam, kiedy zacząłem zamieniać cię na liczby.
- Ile jeszcze to potrwa?
- Oj, nie marudź. Nie mogę już tego słuchać.
- León... kiedy masz zamiar to przerwać? Jesteś pracoholikiem.
- Nie opowiadaj głupot, skarbie.
- Przepraszam. Ale martwię się.
- Wiem. Nie musisz. Już niedługo będę miał dla ciebie więcej czasu.
- Kiedy?
- Niedługo. Diego, naprawdę niedługo. Jeszcze poczekaj trochę. Jeszcze będzie przepięknie.
Kocham cię -
Gdy znowu obiecujesz.
Gdy z tych obietnic nic nie wynika.
Gdy udaję, że się tym nie przejmuję.
Kocham cię.
Kocham.
Chyba nawet nie potrafiłbym przestać.
Czerwony krawat, który założyłeś raz w życiu.
Pomarańczowa miseczka na płatki.
Żółty koc w wielkie księżyce, który masz od dzieciństwa.
Zielony listek fikusa, którego podlewam za ciebie.
Niebieski długopis, który nosisz za uchem.
Fioletowa naklejka na ścianie nad twoim łóżkiem.
Czarne, białe, brązowe, szare, srebrne i złote guziki, które zgubiłeś.
Zbieram je i zastanawiam się, dlaczego w moim życiu są tylko twoje kolory.
- León...
- Później.
- León!
- Nie krzycz. Jestem zmęczony.
- I co, dziwisz się? Przecież ty wariujesz.
- Przestań się drzeć. Daj mi święty spokój, okej?
- Jasne. Jasne. Już się zamykam. Choćby na zawsze.
- Diego... Nie denerwuj się. Jeszcze będzie normalnie. Obiecuję ci to.
Kocham cię...
Kocham cię.
Kocham.
Powtarzam to za często.
Chyba potrzebuję w coś wierzyć.
Nawet jeśli tylko w te dwa słowa.
Jeden. Dwa. Trzy.
Jeszcze będzie przepięknie.
Czerwony, pomarańczowy, żółty.
Jeszcze będzie normalnie.
Cztery, pięć, sześć.
Jeszcze będzie przepięknie.
Zielony, niebieski, fioletowy.
Jeszcze będzie normalnie.
Siedem, osiem, dziewięć...
J e s z c z e b ę d z i e p r z e p i ę k n i e.
Jeszcze będzie normalnie.
Jeszcze będzie przepięknie.
W końcu - obiecałeś, nie?
- León, mam sprawę.
- Jaką?
- Kiedy będzie przepięknie?
- Co?
- To, co słyszysz. Kiedy?
- O co ci chodzi?
- Co, nagle nie rozumiesz? K i e d y?
- Diego...
- Kiedy?
- Nie histeryzuj.
- KIEDY?
- Uspokój się, ja...
- Nie obchodzi mnie to! Kiedy?
- Nie będę z tobą rozmawiał, jeśli będziesz mówił takim tonem.
Kocham cię -
Bardziej niż kogokolwiek innego.
Bardziej niż ty kochasz mnie.
Tak, jak nikt inny nie kocha.
Tak, jak nigdy nikogo nie kochałem.
Tak, jak chciałbym, żeby ktoś cię kiedyś pokochał.
Ale nie pokocha.
Jeszcze będzie przepięknie, León. Jeszcze będzie normalnie.
Przepięknie.
Normalnie.
Cudownie.
Wspaniale.
Niesamowicie.
Beze mnie.
- León, ja już nie będę czekał, wiesz? Bo takie życie w czekaniu na cud nie jest fajne. Te moje wyliczanki nie pomagają. Twoje obietnice są takie puste... Wiesz, chciałbym, żebyś teraz zaprotestował. Żebyś mnie przyciągnął do siebie, żebyś splótł nasze palce, żebyś pogłaskał mnie po włosach, żebyś powiedział... powiedział coś głupiego, coś w stylu: Nie martw się, kocham cię, przepięknie będzie od teraz, biorę wolne, niech się pieprzą, praca to nie wszystko, liczy się szczęście... No nie wiem, coś takiego.
- ...
- ...Mógłbyś powiedzieć.
- ...
- Nie powiesz. Nie ma cię. I tylko to, że cię nie ma, pozwala mi na podjęcie tej decyzji. Hmmm.
Kocham cię, gdy zamykam drzwi.
Kocham cię, gdy przekręcam klucz.
Kocham cię, gdy upewniam się, że niczego nie zostawiłem.
Kocham cię.
Będę kochał.
Zawsze, pieprzone zawsze.
Niestety.
__________________________________________________________
Pogrubione fragmenty (czyli powtarzające się dwa zdania) pochodzą z tej piosenki. Przepiękna jest. I mówi o czymś KOMPLETNIE innym niż ta miniaturka, bo o wolności - więc w sumie ciężko ją nazwać inspiracją. Ale te dwa zdania - powtarzane jak mantra - były bodźcem do napisania tego Lego.