środa, 22 lipca 2015

Przecież jest.


















Widzi go z daleka. Jasna sylwetka, niby wysoka - a tak maleńka pod ogromnym niebem.
Ramiona wyciąga szeroko. Do niej.
Długo go obejmuje, nim siada na trawie. Siada i się uśmiecha.

***

Niebo jest błękitne i białe, niemal parzy w oczy.
Słońce rozlane po ziemi w migoczących plamach, rozsypane na trawie, wydobywające najgłębszą zieleń z jej gładkich źdźbeł.
Powietrze ciężkie od zapachu kwiatów.
Lato najpiękniejsze.
Niebo jest błękitne, czyste i jaskrawe, trochę jak na wycinance - żadnych kredkowych kresek, żadnych olejnych mazideł ani sypiących się pasteli, tylko jedna wielka niezmącona płachta koloru.
Słońce delikatnie pieszczące palce, przedramiona i rozłożone kartki książki, skrawek odsłoniętego karku, czubek warkocza, szczupłe plecy pod białą sukienką, kłębek zwiniętego gdzieś u stóp kota.
Powietrze pękające od dusznej słodyczy.
Lato najleniwsze.
Błękit, zapach, gładkość, żółć i biel, cień, zieleń, szelest.
Niebo, słońce, powietrze, trawa.
Lato.
Życie.

(czasami umieram)

Życie jest wycinanką o prostych brzegach, którymi można się skaleczyć w palce. Jednolite, aksamitnie głębokie. Ciągnie się jedną barwą wciąż i wciąż. Bez końca.
W życiu nic się nie kończy.
Życie się nie kończy.
Życie trwa.

- Chciałbym cię zapamiętać właśnie taką, wiesz? Nie, nie odwracaj głowy. Lubię ten twój warkocz. Lubię, jak tak schylasz się nad książką. Lubię... Angie, nie patrz na mnie. Nie patrz, jak proszę. Nie patrz.

Poranki toną w wilgotnym chłodzie.
Południa w cienistym cieple.
Wieczory w maciejce.
Poranki ocierają się o dłonie łodygami zbóż.
Południa spadają w płatkach złota.
Wieczory opatulają się w granatowe prześcieradła.
Poranki kłują powieki.
Południa głaszczą po włosach.
Wieczory suną miękko po szyi.
Poranki mają jego oczy.
Południa rozbrzmiewają jego śmiechem.
Wieczory kołyszą się jak jego oddech.

(by być)

Tyle dni mija, mija, mija.
Toczą się jak kłębki włóczki, trącane łapką kota i rozpościerające po podłodze długie zwoje.
Skaczą jak odbicia księżyca na wodzie rzeczki, która przepływa za domem.
Biegną jak leśne rusałki, kryjące się za drzewami tak zwinnie, że nie widać nic - poza mignięciami ich zielonych sukienek i echem śmiechów.
Chwile mijają.
Nie kończą się.
Tydzień ciągle ma siedem dni.
Doba trwa dwadzieścia cztery godziny.
Godzina sześćdziesiąt minut.
Minuta sześćdziesiąt sekund.
Trwa.

- Wiesz, Angie, że masz inne oczy o każdej porze dnia? Rano trochę więcej w nich niebieskiego, w południe trochę blakną... ej, nie szturchaj mnie, przecież nie mówię, że brzydną. Ale wieczorem są najpiękniejsze. Takie ciemne i głębokie. Takie - hej, nie śmiej się. Ja mówię teraz całkiem poważnie. Masz oczy stworzone dla wieczorów.

Łyżeczka w kubku dzwoni srebrzyście.
Rozpędzone ptaki uderzają czasem o szybę - tak głucho.
Świerszcze po nocach grają szeleszczące koncerty.
Igła sosnowa opada bez dźwięku.
Skowronek śpiewa z wysoka, zawisając pod niebem poza zasięgiem wzroku.
Raniuszek odzywa się cicho i miękko.
Kukułka pytająco.
W długie wieczory wiatr zawodzi boleśnie.
Deszcz stuka w parapet krótkimi, urywanymi nutkami.
Kasztany otwierają się z leciuteńkim trzaskiem.
Słońce zachodzi bezgłośnie.

(bliżej ciebie)

Słońce jest krwawe rano, złote w południe, miedziane wieczorem. Umiera, ożywa, umiera, ożywa.
Budzi się i zasypia.
Słońce zatacza kręgi, jakby je kto ciągnął po kopule nieba na długiej nitce. Chyba nawet nie umie się zatrzymać. Chyba nawet nie chce.
I mija, mija, mija.
Powtarza ten sam schemat wciąż i wciąż i wciąż.
Rok po roku.
Identycznie.

- Nie chcę oglądać z tobą wschodów słońca. Chcę patrzeć, jak się budzisz. Nie chcę patrzeć na zachody z tobą w objęciach. Chcę, żebyś zasypiała mi na ramieniu tak niepostrzeżenie, żeby słońce nawet nie zauważyło. Nie chcę podziwiać z tobą świata. Chcę, żeby świat podziwiał nas. To znaczy... jest piękny, nie musisz mi tego mówić. Ale nie najpiękniejszy.

Gwiazdy migoczą pod powiekami.
Rozmazują się na rzęsach - długie smugi bladego światła.
"Powiedz, Pablo... Gwiazdy są zimne czy ciepłe?"
"Są nieszczęśliwe"
Czubki dachów są trójkątne i ciemne.
Księżyc jeszcze nie zdążył się na nie wspiąć.
"Czy księżyc na nas patrzy?"
"Patrzeć patrzy, ale czy widzi?"
Dzieci śmieją się tak melodyjnie.
Niezmąconą beztroską.
"Tak cudownie"
"Nie tak cudownie jak ty"
Las jest cichy i ciemny.
Niemal wstrzymuje oddech.
"Boisz się drzew w nocy?"
"Boję się, że cię stracę"
Niepokój jest jak żywa istota, jak trująca roślina.
Wyrasta cicho.
"W radiu mówili..."
"To nieprawda"
A pewność jak chwast, którego nie da się wyrwać.
"To prawda"
"Nie chcę takiej prawdy"
"Nie masz tu nic do gadania, wiesz?"
Ich życie jest pięknem, jest słońcem, jest radością, jest niebem, jest kwiatem, jest niekończącym się dniem.
A noc zapada za szybko.
Za wcześnie.
Za głośno.
Za blisko.
"Pójdziesz?"
"Nie chcę"
"Pójdziesz?"
"To się szybko skończy, wiesz?"
"Pójdziesz?"
"Pójdę."
"Wrócisz?"
"Wrócę"

(ciągle umieram)

Pola są wielkie. Wielkie i żywe.
Kiedyś był na nich popiół, deszcz go spłukał.
Trawa jest nowa i tak samo zielona.

(tak samo)

Pola są wielkie. Wielkie i rozległe.
Można się w nich zgubić i już nie odnaleźć.
Tak jak w świecie.

(jak ty)

Pola są wielkie. Wielkie i ciche.
Kiedyś były głośne, teraz już się wykrzyczały. Milczą.
Wszystko milczy. Tak jak dawniej.

(tylko wolniej)

Przecież jest tak samo.
Przecież jest pięknie.
Przecież jest jak dawniej.
Przecież jest.

***

Widzi go z daleka. Jasna sylwetka, dosyć wysoka - a jednak maleńka pod ogromnym niebem.
Wyciąga szeroko ramiona.
Biała farba się łuszczy na jego deskach.
Długo go obejmuje, nim siada na trawie. Siada. Uśmiecha się.
Przecież wciąż jeszcze umie się uśmiechnąć.
- Pablo - mówi na głos.
O ile to ty, dopowiada szczerze wiatr. O ile to ty.

Niebo jest błękitne i pogodne.



       Gdy zapłonął nagle świat
bezdrożami szli
przez śpiący las            
       Równym rytmem młodych serc
niespokojne dni
odmierzał czas            


       Gdzieś pozostał ognisk dym
dróg przebytych kurz
cień siwej mgły            
       Tylko w polu biały krzyż
nie pamięta już
kto pod nim śpi        


__________________________________________

W razie niejasności - kluczem do interpretacji jest ta piosenka, "Biały krzyż" Czerwonych Gitar. Tak nagle mnie natchnęła i napisałam to coś - w parę chwil. Miało być Lego, które już swoją drogą mam gotowe, ale uznałam, że dwie pary homo pod rząd to lekkie przegięcie. xD
Więc jest Pablangie. Nic specjalnego, ale jakoś warto byłoby uczcić okazję - dostałam się na studia! I to na politechnikę. (Acia, zazdrość cię zżera, ja wiem). W planach mam zostanie milionerką jak German, więc od czegoś muszę zacząć.

Mam jeszcze sprawę.
Latawce. Wiem, wiem, wiem. Sama na siebie patrzę z dezaprobatą. Miała być Ścieżka, Ścieżki nie ma. Wytłumaczę się tak, że miałam w pracy wielki nawał zajęć (piekliście kiedyś 1000, słownie: tysiąc muffinek - dwukolorowych, z wiśniami - w dwa dni? jeśli nie, to mało wiecie o życiu), a do tego sprawy związane z załatwianiem studiów - fotograf, papiery i inne duperele - no iiii... tak wyszło. Ale Ścieżka ruszyła do przodu, naprawdę. Myślę, że będzie do końca lipca. Głowy nie dam, ale takie jest moje pobożne życzenie.