poniedziałek, 16 grudnia 2013

Skrawek miłości.







Wpatruję się w zlew pełen krwi i pokruszonego forniru.




Stąpa bezszelestnie długim korytarzem, mijając co jakiś czas obrazy w rzeźbionych ramach i drzwi prowadzące donikąd. Na klamkach osiadł kurz. Półmrok słabo rozjaśniają okna, nieduże i wysoko umieszczone, obramowane smugami pajęczyn. Jednak w oddali majaczy blady punkt, rosnący bardzo powoli w miarę zbliżania się do niego, wreszcie zamieniający w wielką salę balową. Zastyga w progu, niepewna. Dziwi ją chłód tego miejsca, każdy urywany oddech zasnuwa powietrze gęstą mgłą. Dookoła niej poruszają się cienie, ma wrażenie, że obserwują ją setki oczu. Na ścianach widzi lśniące widmowo lustra, które pomnażają w kryształowej głębi jej sylwetkę i odbijają zwielokrotnioną twarz, wykrzywioną tym samym grymasem. A naprzeciw niej, w największym zwierciadle, pojawia się coś innego.
Ona.

W gardle zamiera krzyk.

- Proszę pani...

Mała dziewczynka, której imienia nie potrafi sobie w tej chwili przypomnieć, unosi ręce znad klawiatury i spogląda na nią z przestrachem. Szybko prostuje się, przywołując wymuszony uśmiech na twarz.

- Coś się stało? - pyta istotka z długimi, jasnymi warkoczami. Też kiedyś miałam takie, przypomina sobie ze zdziwieniem, dotykając zmierzwionych loków, które straciły cały połysk. - Mam sobie iść?
- Nie, przepraszam cię, kochanie. Zamyśliłam się - tłumaczy, czując się niezręcznie. Nie lubi przyznawać się do błędu, a właśnie zasnęła na lekcji. Pierwszy raz w życiu. - Graj dalej.
Pociera ramiona rękami, stwierdzając, że wcale nie ma zimno. Klimatyzacja działa bez zarzutu. Skąd więc te dreszcze? Potrząsa głową i usiłuje się skupić na swojej uczennicy, która po raz kolejny powtarza "Dla Elizy" Beethovena. Radzi sobie wcale nieźle, zważywszy, że małe dłonie z trudem chwytają gamę.
- Dobrze. Bardzo dobrze - powtarza mechanicznie po ostatnim dźwięku, a mała nie jest głupia - zrywa się i mówi, że musi już iść. Nie protestuje, odprowadza wzrokiem granatową sukienkę do drzwi, a potem wzdycha.
Jeśli jeszcze raz tu przyjdzie, to będzie cud.
Opiera głowę na fortepianie, wciąż walcząc z bólem głowy. Znowu wspomnienia. Ileż można?...
Ciszę przerywa dźwięk telefonu, więc spogląda z niechęcią na swoją małą Nokię, odnotowuje w pamięci numer, którego nie widziała już od wieków. Wciska klawisz. Milczy.
- Jesteś tam? - słyszy niepewny głos, uśmiecha się gorzko. Długo czekała. - Ludmiła, słyszysz mnie?
- Słyszę - odpowiada w końcu, zaciskając dłoń w pięść, paznokcie kaleczą jej skórę do krwi. - I co?
Cisza.
- Dawno nie rozmawiałyśmy - mówi wreszcie głos po drugiej stronie. Odkrycie. - Co u ciebie?
- Głupie pytanie - syczy, nie mogąc się powstrzymać. - Teraz pytasz. Teraz. Trochę za późno, nie uważasz?
- Przecież wiesz, że... - Natalia urywa.
- Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie to - mówi tonem wzmagającej się agresji. - Nie obchodziło cię, co się ze mną działo, kiedy... Nie obchodziło cię, jak ja to zniosłam. Gdzie byłaś, kiedy raz, pierwszy raz, do cholery, byłaś mi naprawdę potrzebna?
Cisza w słuchawce.
Oczywiście.
Rzuca niechętnie telefonem, który strąca jakiś pusty wazon, leci na podłogę i rozbija w drobny mak. Deszcz ostrych odłamków połyskuje na jasnym drewnie podłogi jak zastygłe łzy.
Wzrusza ramionami, potem przeszukuje nuty z Beethovenem i przez moment gra sonatę Księżycową. Myślami jest gdzie indziej.
Złudzenia, złudzenia, złudzenia.
Wierzyła w przyjaźń - i oto, co z niej zostało. Potłuczone szkło.
Miłość? Istnieje coś takiego? Różne cienie przechodziły przez jej mieszkanie, mężczyźni pojawiali się i znikali, za każdym razem, gdy któregoś przywiał wiatr, ona już wiedziała, że zniknie równie prędko.
Takie życie.

Ktoś na dole dzwoni domofonem. Wygląda przez okno i cierpnie. Dobra, im szybciej tym lepiej.
Schodzi.
- Hej. - Uśmiech Leóna jest tak oślepiający, że wszystkie jego wady stają się niewidoczne. Tak przynajmniej myśli. Nie wie wszystkiego, nie wie, że nie jest ideałem. Kobieta wybaczy wszystko z wyjątkiem jednego. - Mogę wejść? - Odpowiedzią jest policzek, możliwe siarczysty, zostawiający rozkosznie purpurowy ślad na przystojnej twarzy chłopaka. Odgłos toczy się słabym echem po schodach, a on unosi rękę, minę ma zdziwioną. Teraz będzie udawał, że nie wie, o co chodzi.
- Wynocha - syczy przez zaciśnięte zęby, nie dając mu szansy na te kiepskie tłumaczenia. Zatrzaskuje drzwi, nie czekając na jego odejście.



Potrząsa lekko szklanką, przygląda się pod światło jej zawartości. Bursztynowy płyn przyjemnie pali gardło, spływa we wnętrzności jak roztopiony metal i zastyga na sercu warstewką pozornego spokoju.
- Zwykle tyle nie pijesz. - Młody kelner poleruje szklankę, przyglądając się jej spod oka. Wie, że jest tu stałą bywalczynią, wie też, że zwykle nie zamawia aż tyle, ale to bez znaczenia. Daje mu znak, na co ten odkłada ścierkę i napełnia szkło po raz kolejny. - Wystarczy, co? - Denerwują ją te uwagi, gromi go wzrokiem, ale tylko posyła jej kpiący półuśmieszek. - To nie rozwiąże twoich problemów, wiesz o tym, prawda?
- Gdybym chciała słuchać podobnych rad, poszłabym do psychologa - mruczy pod nosem, wbijając wzrok w swoje dłonie.
- A może ja jestem doskonałym psychologiem? - pyta niespodziewanie, stawiając szklankę do góry dnem na blacie. Oczy ma bardzo ciemne i bardzo przenikliwe; szybkim ruchem odsuwa mankiet koszuli i pociera wierzchem dłoni szczupły policzek, pokryty cieniem zarostu. - Nawet nie wyobrażasz sobie, ilu zwierzeń wysłuchuję każdego dnia.
- A co mnie to obchodzi? - ucina, upijając łyk napoju. Krzywi się i zwraca mimochodem uwagę, że chłopak nie ma na palcu obrączki. Tylko co z tego? Kolejny zawód jej potrzebny czy jak? Wzrusza ramionami i pociąga za rąbek spódnicy, żeby zakrył udo.
On i tak nie zwraca na to uwagi, znów wyciera jakiś kufel, nuci coś pod nosem.
Nagle uświadamia sobie, że dziś mija pięć lat od tamtego wypadku.
- Pięć lat. - Nawet nie zdaje sobie sprawy, że wypowiada to na głos, dopóki nie czuje na sobie pytającego wzroku kelnera. - Pięć lat temu zginął mój narzeczony i jego, jak się okazało, kochanka - rzuca tonem wyjaśnienia i obserwuje ze znużeniem, jak na jego twarzy pojawia się współczucie. Żadna nowość.
- Przykro mi. - Przewiesza kawałek materiału przez ramię i machinalnie przysuwa butelkę z resztką whisky w swoją stronę. - Życie toczy się dalej, nie możesz...
- Słuchaj no, jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić co mogę, a czego nie, jasne? - Zaciska palce na chłodnym szkle, spuszcza wzrok. Już nie umie pozbierać myśli, ale na wszelki wypadek podsuwa mu naczynie jeszcze raz.
Co jej zależy.



Promień słońca wdziera się przez zasłony i wpada w oczy tak natrętnie, że wytrąca ją ze snu. Obraca się na drugi bok i usiłuje przywołać przerwane marzenia, ale nic z tego. Sen nie powraca.
Unosi się leniwie na łokciach i zaraz opada z powrotem na poduszki, krzywiąc się. Głowę rozrywa jej tępy ból, w skroniach pulsuje, a w ogóle jakoś jej strasznie gorąco. Odrzuca kołdrę, po paru minut dopiero dociera do niej, że coś nie gra. Ma na sobie tylko bieliznę i wczorajszą bluzkę bez rękawów. Nigdy nie kładzie się spać w ubraniach, chociaż była wczoraj skrajnie zmęczona, to prawda. Ale nie pamięta też, żeby się rozbierała. Spódnica z surowego jedwabiu leży na krześle, starannie poskładana. Przygląda się jej przez chwilę i prostuje gwałtownie. Gdyby była na tyle trzeźwa, by pamiętać o porządku, na pewno nie zrobiłaby czegoś takiego z ubraniem, które musi wisieć na wieszaku.
Cholera.

Zrywa się z łóżka, zarzuca na ramiona szlafrok i idzie do kuchni, z której dobiegają dźwięki krzątaniny, ktoś stuka kubkami, pogwizduje bardzo melodyjnie "I'm your man" Cohena. Albo zwariowała, albo...
Młody Włoch przerywa w pół tonu i macha jej wesoło, nalewając do kubków kawę. Zastyga w progu na całe dwie sekundy.
- Co to ma być? - wybucha wreszcie, nerwowym gestem zaciskając pasek szlafroka. A on nadal się śmieje, co ją zupełnie wyprowadza z równowagi. - Co robisz w moim mieszkaniu?
- Masz, wypij. - Podsuwa jej filiżankę pełną parującego espresso. - Nie musisz dziękować, naprawdę.

Z tłumaczeń, które zaraz słyszy, zarysowuje się następujący obraz: wyszła późnym wieczorem, w ulewnym deszczu, a jego coś tknęło i poszedł za nią. Widział, że się słania, wzywając taksówkę, bez zastanowienia wsiadł razem z nią i okazuje się, że całkiem słusznie - zasnęła w drodze i za nic nie chciała się dobudzić, więc zapłacił należne i wziął ją do domu. Jej domu, rzecz jasna. Klucze znalazł w torebce, uznał, że przyda jej się chwila snu, więc położył ją do łóżka i poszedł. Dopiero rano zdał sobie sprawę, że odruchowo wsunął klucz do kieszeni, toteż w te pędy pognał z powrotem na ulicę, którą cudem zapamiętał, a ponieważ wciąż spała, postanowił zrobić jej kawę, żeby...
- Oszalałeś? - Przesuwa kubek gwałtownie, ciemny płyn rozlewa się na blacie. - W tej chwili wynoś się z mojego domu!
- I to się nazywa wdzięczność - mruczy on, podwijając lekko rękawy koszuli. Spogląda na jego ręce i nagle czuje jeszcze większą wściekłość.
- I musiałeś koniecznie mnie rozebrać, nie mogłeś się powstrzymać? - Zaciska szczęki, wpatrując się w niego z napięciem. Ta jego beztroska działa jej na nerwy bardziej niż cokolwiek innego.
- Pogniotłaby ci się ta śliczna spódnica - tłumaczy powoli. Mimo, że ton ma poważny, w jego oczach wciąż igrają te diabełki. Nie wytrzymuje i rzuca się na niego z pięściami.
- Wyjdź mi stąd, ale już! - Przytrzymuje jej nadgarstki, spoglądając na nią z góry. Jest tylko trochę wyższy, przyjemnie pachnie wodą kolońską. I uśmiecha się lekko.
- Po co tyle nerwów? - pyta ze stoickim spokojem, puszczając dłonie dziewczyny i kierując się w stronę wyjścia. - Złość piękności szkodzi, Ludmiło. - Patrzy na niego tak zaskoczona, że niemal nie reaguje, kiedy szybko nachyla się i całuje ją w policzek. Unosi dopiero rękę, kiedy on jest już za drzwiami. Trzaska nimi z całych sił i opiera się plecami o chłodne drewno. Skąd zna moje imię? kołacze jej w głowie.
Nie ma pojęcia, że on robi dokładnie to samo po drugiej stronie. Przez chwilę stoi, oparty o drzwi i śmieje się sam do siebie.
- Ludmiła... Miła ludziom, nomen omen... - mruczy pod nosem, kiedy odchodzi.


Powiedziałam mojej miłości by wszystko zniszczyła,
Przecięła wszystkie liny i pozwoliła mi upaść.
Moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja, moja.
W tym momencie to polecenie jest niewykonalne.




Boże Narodzenie kojarzy jej się źle od niepamiętnych czasów. Rodzinne święto dla samotnej osoby jest męką, spędzoną najczęściej na gapieniu się w sufit przy wtórze depresyjnej muzyki. Inni niech świętują, co ją to obchodzi, skoro tkwi sama już po raz kolejny.

Pięć lat.
Jakieś 260, może 261 tygodni.
Mniej więcej 1825 dni.
Około 43800 godzin.
Czyli 2628000 minut.
Minut, z których każda była tak samo pusta i pozbawiona znaczenia. Minut, które dłużyły się jak tysiąclecia.
Minut, wypełnionych czekaniem na coś, co nie nadeszło i nadejść nie mogło.

Przecież jest silna.



Pukanie do drzwi.

Ociągając się podchodzi i wygląda przez wizjer. To chyba jakiś żart.
- Znowu ty? - Przygląda się sceptycznie widocznej za progiem postaci, częściowo przysłoniętej olbrzymim bukietem róż. - Co to ma znaczyć, ty...
- Debilu, idioto, wariacie, skończony kretynie - wylicza chłopak bez mrugnięcia okiem. - Na imię mam Federico, ale wcale nie musisz mnie tak nazywać. - Uśmiecha się i patrzy ze spokojem jak dziewczyna otwiera i zamyka usta niczym wyjęta z wody ryba, nie znajdując odpowiednio dosadnych słów. - Masz, to dla ciebie. - Wciska jej w objęcia pęk kwiatów. - Żebyś mogła poczuć się wyjątkowa.
- Że co proszę? - Z niedowierzaniem kręci głową.
- Niewiele osób spędza samotnie te święta - tłumaczy, poprawiając śmieszny krawat. - Nie bądź taka, zaproś mnie na herbatę. Czy to poniżej twojej godności?
Wzdycha.
- Nie ma na ciebie rady - mruczy pod nosem, ale sama się sobie dziwiąc wpuszcza go do mieszkania.
Chyba jakoś to przeżyje.


Znów budzi się rano w swoim łóżku, sama, ale bez bólu głowy. Przypomina sobie rozmowę i uderza pięścią w poduszkę. Cholera. Wydusił z niej całą prawdę, prowokując do zwierzeń. Złość ogarnia ją na samo wspomnienie współczucia na jego twarzy, ale niewiele może z tym zrobić. Wstaje i idzie do kuchni. Bukiet róż wstawiono porządnie do wazonu z wodą, a obok leży kartka.
"Wyglądasz pięknie, kiedy śpisz"

Nie wie czemu, ale nie jest w stanie po prostu wyrzucić jej do śmietnika. Co się z nią dzieje? Mało to ma już za sobą? A jednak ogarnia ją dziwne ciepło na wspomnienie tych oczu i zapewnień, że wszystko będzie dobrze.
Ma nadzieję.

Nadzieję? Nadzieję na co? Na co ty liczysz?

Otwiera z rozmachem drzwi i widzi na progu pojedynczą różę, która wysunęła się z wiązanki. Jeden płatek leży oddzielnie, przedarty częściowo na pół, ma kształt pękniętego serca.
No właśnie.


Teraz palę wszystkie mosty.



Konsekwentnie go unika, intuicyjnie wyczuwając coś, czego być nie powinno. Nie może tego być, to niemożliwe. Nie, może jej się tylko wydawało?

Od zawsze boi się tego samego - odrzucenia. Straciła wszystko i wie, jak to boli, kiedy niebo pęka wzdłuż linii serca i spada na ziemię tysiącem łez. Zbyt wiele miała w życiu bólu, by z radością witać kolejny.


Czy teraz cała twoja miłość jest zmarnowana?

Więc kim u diabła byłam ja?!


- Cześć. - To znów on, bezczelnie przystojny i jeszcze bezczelniej uśmiechnięty. A przynajmniej tyle może stwierdzić w panującym mroku, który zamazuje i łagodzi rysy twarzy chłopaka. Przytłumione światło latarni wydobywa ją z cienia. Oczy mu lśnią jak ciemne odłamki szkła. Błyszczą wręcz nienaturalnie.

- Co ty tu robisz? - pyta ona spokojnie, bardzo spokojnie, wsuwając dłonie do kieszeni. A on tylko wzrusza ramionami.
- Pewnie to samo co ty - odpowiada głosem, w którym słychać jakąś mglistość, coś dziwnego. Jest jakby nieostry, pozbawiony wyraźnych konturów.
Nagle już wie wszystko.
- Jesteś pijany? - Zaciska dłonie na kluczach tak mocno, że metal rani jej skórę. Ale nie czuje tego.
Potrząsa głową, zaprzecza.
- Na pewno nie bardziej, niż ty. - Brzmi to jakby wyzywająco, ale niestety - on ma rację.

- Sylwester - stwierdza Federico tonem odkrycia, a ona nie umie opanować śmiechu. Który brzmi tak pusto i niemalże histerycznie, że zaraz milknie. Przełyka ślinę, próbując opanować drżenie, bezskutecznie walczy z szumem w głowie, który zagłusza wszystkie myśli.

- Dlaczego stoisz na ulicy? - pyta on tak niespodziewanie, że nawet nie przychodzi jej do głowy żadna wymówka.
- Bo wiesz, ja... - próbuje, ale słowa grzęzną w gardle, nie chcą przecisnąć się przez usta. Co chce powiedzieć? Że jest zła? Rozpaczliwie samotna? Że pije sama szampana z kryształowych kieliszków, żeby zabić tęsknotę? Że wyszła popatrzeć na fajerwerki, które lada chwila rozświetlą niebo?

Jak przez mgłę zdaje sobie sprawę, że podbródek chłopaka znajduje się dokładnie na poziomie jej oczu. A chwilę później już jego ciemne spojrzenie krzyżuje się z jej, kiedy pochyla lekko głowę ruchem, którego nie sposób pomylić z niczym innym.

Cofa się tak gwałtownie, że uderza plecami o chropowatą ścianę budynku. Czuje łupnięcie z tyłu głowy, ale nie ból. Widzi tylko tyle, że w powietrzu już zawisają słowa, które tak pragnie usłyszeć. Nie, skąd. A jednak. Marzy o tym od jakiegoś czasu.
Nie.
Nie może.
Nie ma siły protestować, ale już najwyższy czas, skoro jego dłonie prześlizgują się po jej włosach i wolno zsuwają po szyi, jeszcze niepewnie, jeszcze pytająco. Jeszcze patrzy wyczekująco na jej usta, by wreszcie bardzo, bardzo delikatnie musnąć je swoimi.
Napotyka opór.
Ostatkiem sił odpycha go od siebie słabo, przed oczami mając jedną wizję.
Strach.
- Nie rób tego, bo... - I znów słowa nie brzmią tak, jak powinny, ale zamieniają się w niezidentyfikowany dźwięk, zbliżony do szlochu.
Ucieczka.
Tego teraz chce. Chce się wyrywać, odsuwać, biec jak najdalej. Chce być sama.
Wcale nie chce. Nie chce.

Czuje na sobie jego wzrok, tak intensywny, że albo zaraz spłonie, albo rozsypie się w proch u jego stóp.
Jest protestem i przyzwoleniem, chęcią i zaprzeczeniem, i pragnieniem...
Wstrzymuje oddech i rzuca się w głębiny jego oczu. Na oślep, bo jednocześnie zaciska powieki, mocno, aż do bólu. Tonie.
Na rozpalonych wargach czuje jeszcze większy żar. Ma wrażenie, że wszystko się rozlewa i stapia w jedno, że płomień ogarnia ją całą. Jego dłonie są tak delikatne na jej skórze, a usta smakują szampanem i czymś, czego nie umie rozpoznać.
Fajerwerki? Jakie fajerwerki? Zapalą się i zgasną. O wiele głośniejsze wybuchają w jej głowie całą feerią barw, a syczące iskry opadają na jej serce i wypalają wszystko: rozpacz, ból, samotność.

Kto cię będzie kochać?
Kto będzie walczył?
A kto upadnie daleko w tyle?

- Nie... - Kurczowo zaciska dłonie na jego koszuli, boi się. - Nie zostawiaj mnie. Proszę.
- Zostanę - mówi on, gładząc mokry od łez policzek. - Nie odejdę. Obiecuję.

Wierzy mu. Przyciska do siebie ten skrawek miłości, który pojawił się tak znikąd, chwyta z całych sił i zaklina w myślach, że już nigdy go nie puści.
__________________________________________________________
Nie mam pojęcia, czemu te opowiadania są tak chaotyczne. Będziecie musieli się do tego przyzwyczaić niestety. :D
Nie wiem, czemu znowu wpadam w takie klimaty. A raczej wiem, że się to więcej nie powtórzy, bo zanim powstanie coś nowego, będzie dawno po świętach i po Nowym Roku, więc... może urodzi się coś normalnego. Może. Dla odmiany.
O czym to ja? A, o piosence. To z muzyki biorę większość inspiracji i tym razem nie było inaczej.
Birdy odkryłam stosunkowo niedawno i coś mnie w niej urzekło. Niby dzieweczka jakich wiele, a jednak ma w głosie coś takiego, że aż ściska w gardle.
"Skinny love" w oryginale śpiewa Bon Iver, jednak to z teledysku wyżej wspomnianej Birdy i jej wersji powstał pomysł na to opowiadanie. I tą wersję wam prezentuję, choć wykonanie Eda Sheerana również jest piękne.
A się rozpisałam. Przepraszam. Już nic nie mówię. Macie piosenkę:

Amen. :)

7 komentarzy:

  1. Kochana Tears,
    Z góry przepraszam, za to, że będę się powtarzać. To jest piękne, niesamowite, przecudne, przecudowne, świetne, niezwykłe, doskonałe...
    Mogłabym przepisać tu ponad połowę słownika, a te słowa i tak nie oddałyby niesamowitości i magii tego OneParta. Jest zbyt niezwykły, by takie przyziemne wyrazy mogły go opisać.
    Zaledwie zaczęłam go czytać, a on po chwili pochłonął mnie i nie pozwolił go opuścić, aż do ostatniego słowa...
    Femiła należy do moich ukochanych par, jest zaraz obok Naxi. Bardzo się cieszę, że piszesz o nich opowiadania. Gdy je czytam, zakochuję się w nich na nowo.
    "Życie jest, jak pudełko czekoladek- nigdy nie wiesz na co trafisz"- przytoczę jeden z moich ukochanych cytatów. Gdy czytam twoje opowiadania czuję właśnie taką niepewność- nie wiem, co stanie się w tym rozdziale lub OneParcie, ale z drugiej strony jestem pewna, że mimo wszystko to, co zaraz przeczytam mnie poruszy...
    Nie wiem, co napisać w komentarzu, odnośnie tego OneShota. Sam w sobie jest dla siebie najlepszym komentarzem. Nie ma sensu za bardzo kombinować, więc napiszę lakonicznie:
    Zakochałam się. Znowu.
    Mam nadzieję, że tyle wystarczy,
    Bardzo mocno ściskam i życzę mnóstwo weny,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tears a może Zuzia, prawda? Gdzieś w komentarzach ujrzałam twoje cudne imię. Zabrałam sobie takie na bierzmowanie, ah! Przeznaczanie! cóż, Zuzia, nie wiem czy się rozpisze, ale spróbuje. Dla Ciebie. Od bardzo dawna czytam twój blog ale nigdy nie udaje mi się go skomentować, może po prostu nie umiem? Cos mnie trzyma. Nie wiem jak ocenić coś tak niewiarygodnego, zapierającego dech w piersiach. Tak, tak własnie. Twoje niby "chaotycznie napisane" rozdziały i one party przyprawiają mnie o dreszcze. Nawet nie wiem co się ze mną dzieje. To wszystko jest takie cudowne, a przede wszystkim INNE. Potrafisz tak wiele, a nawet o tym nie wiesz. Uwielbiam każde słowo przez ciebie napisane, a nawet kropki i przecinki. WSZYSTKO. Jesteś moja inspiracja. Twój blog był jednym z tych, które nakłoniły mnie do założenia własnego, przysięgam. Nie wiem jak ktoś może tak pięknie pisać. Twój styl jest .. omg. No nie wiem, brakuje mi słów.
    niesamowita..
    Dziękuję za wspaniały part o Naxi i o Fedemile. Dziękuję za perfekcyjnego bloga pełnego uczuć i tego co kocham najbardziej. Dziękuję, że jesteś i piszesz.
    O co mogę prosić? Pisz dalej, bo ratujesz mnie przed przepaścią zwaną życiem.
    Zaraz postaramy się o to aby tego bloga ujrzał świat, hyhy.

    Kocham Cie od bardzo dawna ale ty chyba o tym nie wiesz.
    Marcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tears!
    Bardzo przepraszam, że dopiero teraz komentuję powyższą publikację. Nie zauważyłam jej do razu po wstawieniu na bloga, a gdy już wywnioskowałam, że dodałaś nowy rozdział, zabrakło mi weny na sensowną wypowiedź. Teraz spróbuję co nieco z siebie wykrzesać. Biedna klawiatura.

    Od czego by tu zacząć? Dziękuję. Dziękuję za to, że jesteś, że tworzysz te dwie, wspaniałe historie. Twój blog jest u mnie wysoko w rankingu, naprawdę. Wiem, że mogę denerwować cię tym swoim ciągłym gadaniem bez ładu i składu, ale ja cie nie opuszczę.

    Nigdy. ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozpisuj się! Proszę ♥
    Świetnie o tym wiesz, że Twoje opowiadanie jest cudowne. KKiedś wszystkie się zbierzemy i napiszemy film, a na filmwebie będziesz miała same 10, co jak z pewnością wiesz, oznacza ARCYDZIEŁO.
    Bo to po prostu nim jest. Nie da się tego opisać. Po prostu nie da.
    Nie wiem co mam napisać. Nie ma nawet takich słów. To jest tak niesamowite. Niebywałe.
    Jak to jest, że tak wspaniale piszesz? To jest mistrzostwo. Nie wiem jak to zrobiłaś, ale jestem pod takim wrażeniem. Każde słowo idealnie się dopełnia. Każde zdanie ze sobą współgra. Każde uczucie jest opisane najdokładniej. Każda myśl tworzy całość.
    Nie mam pojęcia co mogę dodać. Po prostu jeszcze nigdy nie czytałam czegoś takiego.
    Jesteś geniuszem. Tak wyszukane słowa. Jest tyle synonimów, a ty użyłaś akurat te wyrazy. Są one tak niebywałe.
    Zuziu ja także ustawiam się w kolejce Twoich fanek.
    Nie życzę Ci weny, bo po przeczytaniu czegoś takiego, wiem, że nie jest Ci potrzebna.
    Hania (filmweb: wesolutkabardzo )

    OdpowiedzUsuń
  5. Właściwie to nie wiem co napisać, mowę mi odjęło (i klawiaturę przy okazji też).
    Przecież ty wiesz co myślę o twoich historiach, jak bardzo uwielbiam ten wspaniały klimat. W każdym opowiadaniu pokazujesz coś nowego. Niedługo zanudzą cię moje głupie litanie, ale co tam. Mogę tak do śmierci (ewentualnie dłużej, kto wie co to się ze mną stanie).
    Co do Birdy, to się zgadzam, jest COŚ co wyróżnia ją z tłumu. Ma magiczną barwę głosu (ale ja dzisiaj rzucam tymi suodkimi epitetami, upodabniam się pani V., nie chcę).
    Nasze decyzje, poglądy zależą od przeszłości, różnych doświadczeń, niekoniecznie tych miłych. Czasami to one potęgują pewną sytuacje, uzależniają od siebie dane zdarzenie. Ale jest siła, która może przerwać wieczne odrzucenie. Zawsze istnieje jakaś dobra iskierka, czekają na jeden moment. Strach przed odrzuceniem, da się zwalczyć. Potrzebna jest tylko miłość, nic więcej. Ona jest wszystkim, a to już dużo :)
    Bez ładu, bez składu, nie umiem napisać komentarza, pomocy.
    muszę przestać, bo ci zaraz jakiś poemat machnę i no no no no... kropeczka.
    Zawsze będziesz moją najukochańszą pisarską <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tak szczerze to nie wiem, co powiedzieć...
    Myślę, że wszystko już usłyszałaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoja historia jest tak różna od oryginału, że aż podobna. Zagubiona Lu niechcąca się otworzyć na świat, Federico, który się stara i wreszcie łamie jej wszystkie bariery i udowadnia jej, że życie może być piękniejsze. Tu oczywiście jest bardziej dorośle, ale i tak wspaniale. Pięknie ujęłaś ich historię, bardzo mi się podobało, naprawdę. Więcej Fedemili proszę ;)

    OdpowiedzUsuń