piątek, 31 stycznia 2014

Całkiem inna bajka. (Część pierwsza)

- Ale... jesteś pewna? Wiesz, co robisz? - Mama po raz setny spojrzała z powątpiewaniem na drzwi, przed którymi stały od kilkunastu chyba minut. - Córeczko, piszesz się na wielkie zobowiązanie, jesteś pewna? Tak na sto procent?
Przewróciła oczami, z trudem hamując zniecierpliwienie.
- Ile razy mam powtarzać, że chcę? Wiem. Jestem świadoma. I całkowicie pewna, jasne? - Słowa, wyjątkowo dobitne jak na sześciolatkę, nadal do końca nie przekonały jej matki, ale szybko nacisnęła klamkę i weszła do gabinetu, nie pozostawiając kobiecie nic innego poza podążeniem jej śladem. Od zawsze taka była. Silną osobowość musiała odziedziczyć po ojcu, który miał przecież dość determinacji by zakończyć bezsensowny związek, wiążący go przez kilka lat z kobietą, której nigdy tak naprawdę nie kochał. Nie, nie był zły. Zrobił najlepszą rzecz w życiu, kiedy zniknął z życia dwóch kobiet. Z których starsza wydawała się twarda, będąc w rzeczywistości delikatną, a młodsza - dokładnie na odwrót. I czasem zdawało się, że to kilkuletnia Fran ma więcej rozsądku, niż jej matka.
I wtedy też bez lęku spojrzała w oblicze surowej kobiety o ciasno upiętych włosach i zimnym wejrzeniu, zdeterminowana w tym jednym, jedynym marzeniu, które miało zmienić jej życie już na zawsze.


Myślała, że świat będzie jej
Ale on uleciał w dal, więc
Uciekła z domu we śnie
I śniła o raju
Za każdym razem, gdy zamykała oczy.

*


Hasłem dnia był ból. Piekący pot utrudniał widzenie, wdzierając się pod zaciśnięte momentami z wysiłku powieki, spływał strumykami po napiętym do granic możliwości ciele, spajając je z materiałem cielistego trykotu tak ściśle, jakby był drugą skórą. Krew nabiegła do twarzy jasną falą, kosmyki ciemnych włosów wymykały się coraz gęściej z węzła kołyszącego się na szyi, a muzyka nie była muzyką - była torturą, katem wyliczającym kolejne i kolejne ciosy w jej wytrwałość, męczącym wołaniem, by wreszcie dać spokój. Zacisnęła zęby i spojrzała na wielki zegar, którego wskazówki złośliwie posuwały się dziesięć razy wolniej, niż zwykle.
- Francesca! - Nie zdążyła odwrócić wzroku przed bezlitośnie czujnym spojrzeniem heroda w spódnicy. Głos jak świst bata przeciął powietrze, barwiąc lekkie dźwięki pianina swoim skrzeczącym dysonansem. - Ja powiem kiedy skończymy, zegar jest dla mnie, nie dla was. Chyba, że masz ochotę na dodatkowe obowiązki.
- Tak jest. - Spojrzała znów przed siebie, udając, że nie zauważa drwiącego prychnięcia Any. Młoda Rosjanka chyba urodziła się w pointach, żadne ćwiczenia nie były jej straszne. Aż momentami przypominała robota, któremu słowo "wysiłek" mówi niewiele.
Zagryzła wargę, skupiając się z całych sił, nawet jeśli ciało błagało o litość, zmuszane do niemożliwości.
Nadzieja na to słowo, jedno słowo, brzmiące jak błogosławieństwo...
- Koniec. Możecie iść.
Osunęła się na ziemię, obejmując kolana ramionami i kładąc na nich głowę. Ciężki oddech rozrywał jej płuca, każdy mięsień płonął żywym ogniem, a w głowie się kręciło.
- Hej, żyjesz? - Głos o miłej barwie zalał salę, która zdążyła już opustoszeć. Uniosła twarz w stronę chłopaka i przywołała słabiutki uśmiech. - Ale was wymęczyła, ta kobieta ma zamiast serca metronom. Tempo! - Klasnął lekko, a potem wyprostował się gwałtownie, wypinając pierś i wyginając szyję w pałąk niczym sęp. - Zegar jest dla mnie! - sparodiował sztywną francuszczyznę madame Bourreau. - To se go weź do domu - dodał już własnym głosem, wyciągając rękę do przyjaciółki. Przyjęła ją z wdzięcznością.
- Co ty tu robisz? - Podniosła się z jego pomocą, z trudem stając na obolałych stopach. Otrzepała jasny podkoszulek, wpatrując się w niego z rozbawieniem, które nosiło zbyt wyraźne ślady zmęczenia, by było całkiem szczere. - Skończyliście już?
- Nie, mamy przerwę. - Przeczesał jasnobrązową czuprynę palcami, przechylając lekko głowę na bok. Gest ten znała tak dobrze, wyrażał swobodną elegancję Leóna lepiej niż jakiekolwiek słowa. Taki był od zawsze, lekko drwiący, trochę pobłażliwy i bardzo bliski. Kiedy pomagał jej opanować nowe kroki, nigdy nie narzekał na jej błędy, a popełniała ich trochę. I gdy była do niczego, zawsze potrafił rozbroić ją znienacka którymś z niezawodnych żartów. I wtedy, kiedy wrzucał jej za kołnierz żywe gąsienice, i teraz, kiedy mieli już po siedemnaście lat a nie dziesięć.
- Wszystko mnie boli - skrzywiła się, idąc w stronę przebieralni. - Nie wytrzymam tego tempa, chyba zrezygnuję.
- Nawet nie żartuj w ten sposób. - Złapał ją za rękę i zatrzymał w pół drogi. - Potrafiłabyś żyć bez tego... tego wszystkiego? - Zatoczył ręką okrąg z nieco śmieszną powagą, wskazując na lustrzane ściany sali, lśniące barierki, na ten mały świat, który otaczał ją od tak dawna. - Nie umiałabyś, dobrze o tym wiesz. Zbyt to kochasz, Fran.
- Niby tak. - Nacisnęła klamkę, drugą ręką rozpuszczając włosy, których ciemne pukle zwisały żałośnie, posklejane i zmierzwione po długim treningu. - Masz rację, jak zawsze. Chociaż... łatwo ci mówić, z twojej grupy jesteś najlepszy.
- Cóż... odpowiedź jest tylko jedna: wrodzony talent. Uroda, inteligencja to tylko dodatki do tego daru, wiesz.
- O skromności zapomniałeś.
- To też. Nie mam braków, to takie męczące. Muszę już iść, księżniczko. Trzymaj się. - Mrugnął, ściskając przelotnie jej dłoń. Odchodząc długim korytarzem z wdziękiem właściwym tylko tancerzom uśmiechał się zagadkowo. Ale i ten uśmiech nie był pozbawiony smutku.





W tych magicznych momentach wirowała na scenie z lekkością, czarując widzów każdym ruchem, każdym niby przypadkowym gestem. Tam, gdzie stąpnęła, padały róże. Ciężką, słodką wonią napełniały potem ich pokój, stojąc w kilkunastu wazonach, bo jednego byłoby za mało. Przesuwała je między palcami, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w oddali. Była taka niedzisiejsza, przypominała damę z lat dwudziestych, wyciętą z sztywnego papieru pożółkłych gazet. Niesamowicie szczupła sylwetka, wielkie oczy zwracały uwagę ludzi. A najbardziej - ta zaduma, w każdym drgnieniu ślicznej twarzy. W każdym spojrzeniu.
Fran położyła swoją torbę na łóżku, kątem oka śledząc smukłe dłonie, wystukujące jakiś nieznany rytm na parapecie. Tkwiąc przy oknie odliczała chyba dni do kolejnego przedstawienia, w którym miała zapewnioną główną rolę. Ale może i nie. Nikt nigdy nie wiedział, co się działo w kształtnej główce.
Podeszła do niej.
- Diana... - Dotknęła lekko jej ramienia, żeby uzyskać jakąś reakcję. Dziewczyna zwróciła na nią ciemne źrenice. - O... czym... myślisz? - Każdemu słowu odpowiadał gest.
Leciutkie wzruszenie ramion.
"O niczym" powiedziały jej dłonie, migając szybko. "Deszcz pada. Koszmarna pogoda."
Włoszka skinęła lekko głową, choć dobrze wiedziała, że to nie ulewa zajmowała biegnące myśli szczuplutkiej baletnicy.
Wzięła jakąś książkę, otwarła na zaznaczonej stronie i wbiła wzrok w szeregi liter, wyobraźnię puszczając swobodnie na wiatr, by sobie błądziła po odległych krainach. Diana wciąż stała przy oknie, poruszając ustami w niemej modlitwie, której słów nikt nigdy miał nie poznać.


Kolejne marzenia znikają, nie dając mi nadziei 
Nie poddaję się, nie poddaję się
Im bardziej ten świat kręci się tak
Mój własny świat dalej trwa
To, co mnie otacza, nie ma końca

**



Przeglądał stare partytury. Swojego czasu czarne plamki nut poznaczyły wiele kartek podczas chwil nagłego natchnienia, wiążąc się w sznury, tkając całe wstęgi dźwięków, obrosłe już kurzem po tylu miesiącach niegrania. Uniósł lśniącą klapę pianina, długą chwilę jeszcze wpatrywał się w niechętne zęby klawiszy, ze zmarszczonymi brwiami próbując sobie przypomnieć momenty, kiedy jeszcze znały się dobrze z jego palcami, razem tworząc duet idealny, wydobywając harmonijne melodie, sonaty, nokturny, walce... Musnął pieszczotliwie jasne klocki, by wzbudzić dawny czar. Bezskutecznie. Zdjął niechętnie ręce z instrumentu, jakby go coś ugryzło.
Wstał, spoglądając w okno. Szarość w szarości pomieszana z szarością. Strugi deszczu rozmywały ponury krajobraz, pojedyncze krople zawisały na gałęziach drzew jak łzy na rzęsach, zdmuchiwane przez niespokojne uderzenia wiatru. Ten, niczym dyrygent, miotał falami ulewy, zmieniając ich kierunek, tak, że raz bębniły o szybę jak pięści w rozpaczy, raz spokojnie omywały domy, raz zastygały w bezruchu - i znów spadały i spadały, jak przeźroczyste kurtyny szkła.

Czuły dotyk palców matki, jej ciepłe słowa, jasne oczy, ściągnięte lekko brwi. Zapatrzył się w odbicia wspomnień, widmowe odblaski dawnych chwil, blade jak pajęczyna pęknięć na szkle. Zamknął oczy, a fala zbawiennej pamięci zalała te mgliste obrazy swoimi niezmiennymi, jaskrawymi kolorami, niewyblakłymi jeszcze przez lata. Otworzył - i znów był w pokoju, szybą oddzielonym od świata nieustannych ech, fug, rozwarstwiających się w kolejne i kolejne dźwięki - deszczu. Westchnął, opadając na fotel.


Betonowy chłód
Mokre ślady stóp
Zwyczajnie znikną jak resztki snu.

***



Marco pojawił się znikąd. Gdyby ją kto zapytał, nie potrafiłaby w pełni określić momentu, w którym wychynął skądś i przez cienką granicę przedarł się do jej świata. Powoli, jak strzęp mgły, wsiąkał w jej umysł. Jak ciemna, intensywna plama atramentu, niemożliwa do starcia. Jak łza, wypełniająca puste przestrzenie w jej świadomości. Jak nieodłączny element, bez którego krajobraz wydaje się dziwnie pusty.
Jak książę, jeden z tych papierowych wybawców z czytanych przez nią historii.

To było chyba tuż po spektaklu, którego królową była, jak zwykle zresztą, Diana. Głuchoniema tancerka skłoniła się widowni, lśniącymi oczami wyłapując gwałtowne poruszenie wśród ludzi. Nie słyszała wrzaw, oklasków; były jak natrętny szum, zbyt nikły, by skupiać na nim uwagę. Liczyły się twarze, a na tych malował się zachwyt.
Fran, zbierająca róże z parkietu, by pomóc przyjaciółce unieść ten ogrom uwielbienia zaklętego w kwiatach, niespodziewanie upuściła wszystkie, kiedy ktoś złapał ją od tyłu. Nieznany chłopak zdołał cudem wdrapać się na scenę i pochwycić ją w ramiona, krzycząc do ucha, że jest jej wielkim fanem. Zamarła. Ona? Podrzędna baletnica, zawsze w drugoplanowych rolach, zawsze w cieniu? To niemożliwe, to pomyłka. Na pewno.
- Nie mogłem od ciebie oderwać wzroku - usłyszała głos, dźwięczący jak potrącona w biegu struna, pełen napięcia i uwielbienia. - Primabalerina jest świetna, ale to ty powinnaś grać tę główną rolę.
- Chyba pan żartuje. - Uwolniła się delikatnie z zaborczych rąk, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Nigdy nie będę taka jak ona.
- Nie żartuję. Nie śmiałbym! - Szedł za nią, nie zwracając uwagi na protesty. - Dziewczyno, jesteś czarodziejką. A poza tym, proszę nie mówić do mnie per pan.
- Nie będę wcale mówić - zapewniła go pospiesznie, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Kiedy przebrała się, zmyła makijaż i doprowadziła do porządku, wciąż czekał. I złapał ją, gdy tylko wychynęła z pomieszczenia.
- Proszę dać mi szansę, Francesco. - Nie wiedzieć skąd poznał jej imię i teraz wymawiał je z naciskiem, uśmiechając się jakby ironicznie, ale miło. - Dlaczego uciekasz od prawdy?
- Nie uciekam. - Wbrew sobie odwzajemniła ten uśmiech, a on się rozpromienił.
- Jedna kawa, czarodziejko, i dam ci spokój. Przysięgam.
Uległa, będąc więcej niż pewna, że zniknie z jej życie równie szybko jak się pojawił. Tymczasem Ktoś na górze uśmiechnął się kpiąco.


Moje ręce były silne, ale kolana zbyt słabe
By ustać w twoich ramionach i nie upaść do twoich stóp.

****


- Dokąd jedziemy? - Usiłowała rozpoznać cokolwiek z widzianego za oknami krajobrazu, jednak rozmywał się zbyt szybko w szeregi ciemnych smug. Zmrok zapadł, niosąc osobliwe poczucie niepokoju.
Uśmiechał się, na przemian to cienie drzew przeskakiwały po jego twarzy, to latarnie oblewały ją widmowym światłem.
- Dokądś.
- Miałeś mnie odwieźć do domu. - Z zaplecionymi na kolanach dłońmi siedziała wyprostowana jak struna, którą to pozę miała wyćwiczoną przez lata tak dobrze, że przybierała ją już bezwiednie. Włosy zaplatała zawsze w ciasny, gładziutki warkocz, odruchowo unosiła wysoko głowę, a teraz też na ustach miała ten sam, poważny, prawie niedostrzegalny uśmiech. Tylko oczy jej biegały, co zawsze przeszkadzało nauczycielkom. Podobnie jak wyraz rozmarzenia, nader często wypływający na jej twarz. Kiedy w głowie układała swoje bajki, nie liczyły się kolejne pozycje baletowe, nie liczyło się nic poza krainami, utkanymi z pojedynczych marzeń. Błądziła po nich niepewnie, odkrywając byty, o których nie miała pojęcia.
Odwróciła wzrok od przystojnej twarzy, skrytej w częściowym cieniu. Ciemne oczy rozjarzały takie dziwne iskierki, czarne włosy opadały swobodnie na jego czoło w delikatnych puklach, usta wyginały się nieznacznie, tworząc w kącikach niewielkie dołeczki. Przypominał którąś z ilustracji w jej książce, brakowało mu tylko korony.
Zmusiła się do wpatrywania w szybę, ale i tam widziała jego zamazane odbicie.
Przystanął.
- Gdzie jesteśmy? - nie wytrzymała kolejny raz, zdenerwowana jego milczeniem. Odkąd wyszli z kina, odpowiadał tylko zagadkowymi półsłówkami.
- Wiesz, że jesteś piękna? - Zupełnie jakby nie słyszał pytania. Dotknęła płonących policzków, zła sama na siebie o tę reakcję.
- Mówiłeś to z pięćset razy. Od miesiąca to powtarzasz, wymyśl coś nowego - szepnęła, próbując oprzeć się magnetycznej sile jego spojrzenia.
- Wciąż w to nie wierzysz, a to prawda. Naprawdę, Fran, złapałaś mnie w sieć. - Gładził jej twarz, delikatnie, jakby bał się ją skrzywdzić. Jego usta też były delikatne, słodkie i ciepłe, coraz cieplejsze, wreszcie palące jak ogień. Zanurzał dłonie w jej włosach, rozkoszował się ich zapachem, bliskością. W cichym wnętrzu samochodu, pod rozgwieżdżonym niebem zaglądającym w okna, mówił, że ją kocha.
Jakaś nowa moc zawładnęła ich umysłami, wdarła się głęboko w serca i dusze. Moc, która wyznaczała nieznane ścieżki na jej ciele, których śladem podążały jego niecierpliwe dłonie, ta, która pulsowała w ich żyłach, w przyspieszonym tętnie, w chciwych spojrzeniach. I nagle wszystko stało się dziwnie rozmazane, rozpalone i topniejące jak wosk, nagle każda sekunda stała się wiecznością, a wieczność zawarła w jednej sekundzie. I nagle istniała tylko ta dziwna chwila, świat dookoła rozwiał się w kosmiczny pył. Tylko on, ona, oni. I jej czerwona szminka na jego ustach. I dwa niespokojne oddechy, stające się jednym.
Nagle wszystko wirowało, coraz bardziej oplątując jej myśli, zabierając resztki świadomości. A potem zadrżało i zniknęło. Tylko ciemność, sierp księżyca, szum z radia i urywany szept.
- Moja piękna... piękna... piękna...


Gdzieś nad tęczą wysoko 
Są marzenia, o których śniłeś kiedyś w kołysankach.
Gdzieś nad tęczą, latają niebieskie ptaki
I marzenia, twoje marzenia naprawdę się spełniają.

*****




Zastukał leciutko w uchylone drzwi, ale nie czekał na jakieś słowne przyzwolenie. Od razu wszedł, stanął w progu w milczeniu, z wzrokiem utkwionym w sylwetce skulonej na fotelu. Jej tu nie było - tylko ciałem znajdowała się w niedużym, skromnie umeblowanym pokoiku, jej dusza przebywała w innym wymiarze, dobrze o tym wiedział. Podszedł cicho i usiadł po przeciwnej stronie stolika, podciągając jedną nogę i opierając stopę w samej skarpetce na kolanie drugiej. Czekał.
Oczy miała przymknięte, ramiona otulone kocem. Długie rzęsy rzucały chybotliwe cienie na jej bledziutkie policzki, dłonie spoczywały na oparciach fotela, a głowa poruszała się prawie niedostrzegalnie, będąc jedyną gwarancją, że wcale nie śpi. Wreszcie uniosła wzrok i drgnęła na jego widok, zsuwając z uszu słuchawki.
- Hej.
- Czego słuchałaś? - Wyciągnął rękę w jej stronę, więc podała mu odtwarzacz bez słowa. Przez chwilę wsłuchiwał się w wątły strumień muzyki, mimo woli uśmiechając się lekko. - No wiesz, nie podejrzewałbym ciebie o tak frywolne upodobania. Prędzej Bach, Mozart...
- Śmieszne. - Zabrała mu sprzęt, odkładając go na drewniany blat, nakryty białą, cieniutką jak bibułka serwetką z mereżką na brzegach. W wolnych chwilach czasem robiła takie cudeńka, z czego on nieodmiennie kpił. - Czemuż to zawdzięczam tę późną wizytę?
- Widziałem, że Dianka gdzieś wyjeżdżała.
- Na wesele. Jej kuzynka za parę dni wychodzi za mąż, więc musi być na próbie, jest druhną.
- Wiem. I chciałem cię trochę rozchmurzyć.
- Przecież nie mam złego nastroju. - Posłała mu rozbawione spojrzenie. - Coś tu kręcisz, mój panie. - Usadowiła się wygodniej, podsuwając poduszkę pod plecy i położyła kształtną twarzyczkę na dłoniach, łokcie opierając na kolanach.
- Dobra, nudziło mi się. I tyle. - Przejechał palcami po włosach, mierzwiąc je lekko. - Dawno u ciebie nie byłem, przytulnie tu masz.
- Nie kłam. Przyznaj się, że liczyłeś na gorącą czekoladę, którą robię najlepszą na świecie. - Zaśmiała się dźwięcznie, przerzucając długi warkocz z ramienia na ramię. - Dopiero na drugim miejscu byłoby moje towarzystwo. Cóż.
- Skądże. Ale skoro już proponujesz, nie odmówię. - Pokręciła głową, ale wstała i uruchomiła czajnik elektryczny. Lekko stąpając, z gracją tancerki, w dodatku przejętej swą znaczącą rolą, przygotowywała napój jakby to był magiczny eliksir. Przypominała mu wróżkę, zagubioną w świecie ludzi, delikatną jak porcelana i równie kruchą.
- Co tak patrzysz? - Postawiła przed nim jedną filiżankę, a drugą objęła drobnymi dłońmi. - Masz koniecznie to pochwalić, czekam na słowa zachwytu.
- Znasz już moje uwielbienie na pamięć. - Upajał się gorącą słodyczą, przenikającą ciało niczym płynne szczęście. - Od razu człowiek czuje się lepiej.
- A kiedy czułeś się gorzej? - Przechyliła się nad stołem i zajrzała mu w oczy. - Ty? Taki ideał? Nie chce mi się wierzyć.
- Za każdym razem, kiedy próbuję wykrzesać coś z pianina. Nie umiem. Zapomniałem, jak się gra. - Spojrzał na swoje ręce z niechęcią.
- Nie grałeś całe lata.
- Od śmierci matki ani razu. Znienawidziłem muzykę... i siebie. - Zacisnął palce na naczyniu, wpatrując się w okno.
- Nie mów tak... nigdy tak nie mów. Nie mogłeś nic zrobić.
- Nie, nie mogłem. Bezwolne dziecko... ta niemoc ją zabiła. Gdybym wiedział co robić, może by jeszcze żyła. A tak...
- Przestań. - Wstała i uklękła przed jego fotelem. - Przestań, León, bo to nie ma sensu. Pozwól zagoić się tym ranom, nie rozdrapuj ich bezsensownymi wyrzutami.
- ... a ty kiedyś śpiewałaś. Pamiętasz? - Pogłaskał jej ciemne, jedwabiste włosy, przesypujące mu się między palcami. - Zaśpiewaj mi, Fran. Tak jak dawniej.
- Ty zagraj. Spróbuj. Pamiętasz, na pewno. - Ścisnęła lekko jego dłoń, prostując się. Oczy jej zalśniły. - Szkoda, że jest już tak późno.
- Chwila, mam pomysł. Klasa muzyczna zawsze pozostawała otwarta na noc. - W orzechowych oczach chłopaka zaigrał jeden z tych diabełków, które zawsze ujawniały się podczas nieskończonych figli. - Pójdziemy tam cicho, nikogo nie obudzimy. Tam są wyciszone ściany, Fran.
- Ale... co jak nas złapią? - Obudziły się w niej opory. - Jest po ciszy nocnej.
- I co? Boisz się? - Wstał, uśmiechając się po raz pierwszy od dłuższej chwili. - Nie zauważą, jeśli będziemy ostrożni.
- Dobra. - Uległa pod jego ciepłym spojrzeniem, tak jak zawsze kiedy brała udział w którejś z psot, wymyślanych przez przyjaciela.
Zarzuciła szal na koszulę nocną, wsunęła balerinki na bose stopy i pomknęli cicho przez opustoszałe korytarze, uśpione sale, pogrążone w mroku schody.
- To tutaj. - Pchnął drzwi, które rzeczywiście nie zostały należycie zamknięte na klucz. Podbiegł do pianina, ale podnosząc lakierowaną pokrywę zawahał się. - Na pewno?...
- Tak. Przecież nie zapomniałeś zupełnie wszystkiego. - Stanęła obok, obejmując ramiona rękami. Położył dłonie na klawiaturze, zamknął oczy. - No, dalej. To nie może być takie trudne.
- Niby nie, a jednak. - Odgonił natrętne obrazy, mnożące się pod jego powiekami. Odetchnął. I przebiegł palcami przez uśpione klawisze, jakby to były kroki tajemniczego tańca, tyle że rolę tancerzy pełniły jego niepewne dłonie. Początkowo błądzące bez celu, wywołując fałszywe dźwięki. Skrzywił się. A wtedy drobna, zziębnięta rączka zacisnęła się uspokajająco na jego ramieniu, a część napięcia rozpłynęła się w powietrzu, palce rozluźniły się i zgrały ze sobą jak świetnie zestrojona para. Powoli odnalazły rytm, odtwarzając spokojną kołysankę sprzed lat, tylekroć graną i od zawsze obecną w pamięci. Uniósł wzrok i uśmiechnął z ulgą, przypominając sobie kolejne tony. Wreszcie urwał, odwrócił się w stronę Fran. Ciemne tęczówki rozpaliły złote błyski, jakby ktoś we wnętrzu włączył światło.
- Wiedziałam, że jeszcze umiesz. - Pogładziła lekko jego bark, na którym wciąż trzymała rękę.
- Miałaś śpiewać, pamiętasz?
- Umiałbyś mi akompaniować? - Uśmiechnęła się w półmroku. - Pamiętasz tę piosenkę, której uczyliśmy się na lekcji?
- To było tak dawno. Znasz jeszcze słowa?
Skinęła głową, siadając na skraju ławeczki obok. I zanuciła cicho, skrępowana panującą w pomieszczeniu ciszą.

Ciężko jest mi powiedzieć to,
co czasami chciałabym powiedzieć.
Nie ma tu nikogo oprócz ciebie i mnie
I tego starego, załamanego ulicznego światła.
Zamknij drzwi na klucz
Zostawimy świat na zewnątrz.

Wszystkim co mam, żeby ci dać
To te pięć słów, gdy
Dziękuję ci, że mnie kochasz
I za bycie moimi oczami
Kiedy nie potrafiłam patrzeć.
Za rozchylanie moich ust
Gdy nie mogłam oddychać.
Dziękuję ci za to, że mnie kochasz.

Nigdy nie wiedziałam, że miałam marzenie
Dopóki tym marzeniem nie stałeś się Ty.
Kiedy patrzę w twoje oczy
Niebo przybiera inny odcień niebieskiego.
Przekrocz moje serce.
Nie noszę żadnego przebrania...

******

Wreszcie umilkła, sama zaskoczona siłą swojego głosu, który zdawał się przenikać ściany, nawet te dźwiękoszczelne. Nieco przestraszona tym spojrzała na niego, ale tylko spokojnie odwzajemnił to spojrzenie, z tym, że w jego oczach był głównie podziw.
- Już zapomniałem, jaki masz piękny głos. - Rozbawiony szept poniósł się w ciemności. - I cudowna ta piosenka, jakby stworzona dla ciebie.
- Idziemy już? - Zadrżała pod nagłym podmuchem zimna z uchylonego okna. - Nie zapominaj, że jutro są normalne lekcje. Z matematyką pół biedy, ale jak zaśniesz w połowie tańca, to będzie... dziwne.
- Idziemy - potwierdził, ale przerwał mu jakiś dźwięk. Echo czyichś szybkich, gniewnych kroków niosło się po korytarzu. Spojrzeli na siebie spłoszeni, zrywając się z miejsca. Przytomnie złapał ją za rękę i pociągnął za pianino, gdzie przykucnęli poza zasięgiem wzroku kogoś, kto nacisnąłby teraz klamkę drzwi i zajrzał do klasy.
- Wiedziałam, że to zły po... - zaczęła szeptem, ale dłoń Leóna zasłoniła jej usta. Zmrużyła oczy w ciemności, wsłuchując się w odgłosy na korytarzu, ale kroki ucichły w oddali. Chłopak wstał, podszedł ostrożnie do drzwi i wyjrzał. Kiwnął w jej stronę.
- To chyba sprzątaczka. Chodź, zwiewamy stąd. - Jak na skrzydłach pobiegli, przeskakując po dwa schody. Wreszcie na piątym piętrze, na którym znajdowały się pokoje internatu, przystanęli, parskając śmiechem. - Musimy to kiedyś powtórzyć.
- O, na pewno nie - syknęła, poprawiając na ramionach szal.
- To nie. Dobranoc, śpiewaczko. - Oczy mu się śmiały.
- Dobranoc. - Rozstali się na skrzyżowaniu korytarzy i na palcach dotarli do swoich pokoi. Kiedy pięć minut później uśmiechnięty księżyc przedarł się wreszcie przez gęste chmury i zajrzał w ich okna, oświetlił tylko pogrążone we śnie postacie. Pieszczotliwie pogładził policzek Fran i posłuchał jej spokojnego oddechu, a chrapiącemu Leónowi posrebrzył włosy nad czołem. I pogrążył się w mgłach równie ulotnych jak ich kolorowe sny. Równie naiwnych, równie nietrwałych. Wiatr rozwiał te strzępy tak jak miały zniknąć młodzieńcze złudzenia, wpisując się w szereg bajek. Zbliżał się świt.

CDN

~ ~ ~ ~ ~


* Coldplay - Paradise
** Lodovica Comello - Universo
*** Damian Ukeje - Zanim odejdę
**** Adele - Set fire to the rain
***** Israel Kamakawiwo'ole - Somewhere over the rainbow
****** Bon Jovi - Thank you for loving me











__________________________________________________
Nie chciałam dzielić tej miniaturki, ale inaczej się nie dało. Tak, wiem. Czysty kicz. Oczywiste jak budowa cepa, przewidywalne jak fabuła "Pamiętników z wakacji", nierealne, naciągane, dziwne... Mówiłam kiedyś, że nie umiem opowiadać bajek. :D Nie powinnam nawet tego publikować, ale może akurat komuś się spodoba. Nadzieja umiera ostatnia, nie?

4 komentarze:

  1. Dziewczyno, ja się przez Ciebie naprawdę nabawię kompleksów. Nie powinnaś tego publikować?! Nie zapominaj, że jestem (nawet jeśli jedną jedyną) wielką fanką Leonesci, cieszę się bardzo że to opublikowałaś!
    Fran jako baletnica? Potrafię sobie wyobrazić jej ból, balet jest piękny ale wymaga więcej poświęcenia niż śpiew i zwykły taniec razem wzięte.
    'To też. Nie mam braków, to takie męczące. Muszę już iść, księżniczko. Trzymaj się.' - Ahh, uwielbiam takiego Leosia! On i Fran są razem tacy... po prostu idealni, no, dlaczego scenarzyści tego nie widzą! xD
    Końcówka była przepiękna. Taka szczera rozmowa Fran i Leona...
    On zagrał, a ona przy nim była... I zaśpiewała <3 Chciałabym to zobaczyć, bardzo, bardzo bym chciała! <3
    A co do 'Pamiętników z Wakacji', to one wcale nie są przewidywalne, za każdym razem mnie zaskakują! xD
    Tak na poważnie, to nie wiem jak możesz to porównywać to tego polsatowskiego 'dzieła', no naprawdę!
    Bardzo mi się podobało i nie mogę się doczekać kolejnej części! <3
    Pozdrawiam :*
    http://vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Tears!
    Muszę przyznać, że zaintrygowało mnie niezwykle oryginalne połączenie, jakim jest Leonesca. Zapewne mało osób, które oglądają serial wpadło na to, że ta dwójka mogłaby być razem. Przyznaję się - ja również o tym nie pomyślałam. Żałuję, gdyż to naprawdę piękna para. Bardzo lubię postać Francesci. Leona znacznie mniej, ale to pomińmy. Powracając do tematu mojej dosyć bezsensownej wypowiedzi - pięknie opisałaś historię tejże dwójki. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnio nie pozostawiałam po sobie komentarzy na tym blogu, ale nie zawsze znajduje na takie sprawy wolną chwilę. Niestety u mnie ferie jeszcze się nie rozpoczęły, a ja modlę się, aby te prawie trzy tygodnie minęły jak najszybciej. Znowu odbiegłam od tematu, przepraszam. Wiele razy pisałam ci, że jesteś niesamowitą pisarką. Widać, że uwielbiasz to, co robisz. Cieszę się, ponieważ uszczęśliwiasz tym całą masę ludzi: począwszy na mnie, a skończywszy na użytkownikach Filmweb'a. nie wiem już, co mogę dodać do tego komentarza. Może... uwielbiam cię? ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Przecież Ty nie umiesz pisać źle :)
    Proszę, nie wątp w swoje możliwości, bo potrafisz tak dużo i podobnie jak Fran tutaj, jesteś prawdziwą czarodziejką.
    To co piszesz jest wyjątkowe. Chciałabym znaleźć odpowiednie słowo, które idealnie opisze cały fenomen Twojego stylu, ale chyba takowe nie istnieje. Co zrobić?
    Francesca jest osobą zawziętą, wytrwale broniącą tego co kocha i mimo, że wyczerpanie często odejmuję jej siły, miłość do pasji pozwala jej zostać przy tym co robi. Mieć pasję i kochać ją nad życie, tak aby tą pasją rzeczywiście mogła być. Piękne.
    Pamiętniki z Wakacji są niesamowicie kreatywne, ostatnio murzyny jakiś podryw urządziły. Muszę mieć nudne życie, że spędzam czas na śledzeniu tych zapierających dech w piersiach odcinków. Idę skoczyć.
    León i Francesca znają się od zawsze, wiedzą o sobie praktycznie wszystko, potrafią wzajemnie koić rany zadane na duszy. Oboje są nieco zagubieni, jednak kiedy są blisko siebie, problemy zamieniają się jedną, nieznaczącą plamkę. Prawdziwa przyjaźń i... Tyle. Nie, nie. Coś jeszcze. Może. Nie wiem. Jestem zmieszana niczym Violka. Ło Jezu, nie chce.
    Jest jeszcze Marco, wpatrzony w Fran jak w obrazek. Zakochany, gotowy skoczyć za nią w ogień. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, chociaż gdyby postawić go w trudnej sytuacji, reakcja mogłaby okazać się zaskoczeniem. To wszystko co jej mówi jest piękne, jednak co mogą zdziałać słowa? Dużo. Ale są rzeczy, gesty, drobnostki, w których ta miłość się potęguję. Mam nadzieję, że Marco naprawdę ją kocha :) Ale jest jeszcze León i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co zrobisz. Ja nigdy nic nie wiem, nowość.
    Urzekła mnie tutejsza postać Francescy. Delikatna, elegancka, niesamowita osoba. Błądząca po marzeniach, chwytająca lepsze chwile z życia, choć i gorsze wpadną. Ale nie rezygnuję. Myślę, że zarówno León jak i Marco są dla niej niesamowicie ważni, jednak patrząc na perspektywę czasową, to z Leośkiem jest bardziej związana.
    Podobno czas nie gra roli, ale kto wie, jak jest w tym przypadku? No ty, wiem.
    Tak czy siak, Marco jest zafascynowany Fran, jak widać, z wzajemnością. Nagle w tym wszystkim zjawia się jeszcze León, który naprawdę był zawsze, dotąd jedyny umiał przywrócić jej wiarę w to co robi.
    Nie wiem do którego z nich bardziej się skłaniać. Francesca i León są doskonałym przykładem prawdziwych przyjaciół, jednak nie można wykluczyć powoli rozkwitającego między nimi uczucia (Nie takiego jak caxi, broń Boże, tego nie chcemy).
    A Marco? Oddany, uroczy, wpatrzony w osobę przecudownej dziewczyny, wyłapał ją spośród grupki innych. Zauważył, docenił. Nie musiała być z przodu. Dla niego była najważniejsza i najpiękniejsza. Kochane.
    Gdybym ja umiała tak pisać... Uwaga, teraz znowu będę się łudzić, że kiedyś się nauczę, posiądę taki dar jaki masz ty. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Proszę, nie przestawaj pisać. Nie wyobrażam sobie Ciebie w żadnej innej roli, trafiasz do czytelników jak nikt inny.
    Co mogę powiedzieć? Zachwycona jestem, znowu. Nieeebooo naaad naaami.
    Pozdrawiam cieplutko c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do LBA na moim blogu <3
    http://violetta-naxi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń