Opowiadanie poświęcone tylko i wyłącznie mojej Aci. Mogłabym wypisać wszystkie powody, dlaczego akurat Tobie, ale opóźniłoby to publikację o kilka stuleci, więc zaufam myśli, że Ty już tam dobrze wiesz - za co.
Uwaga na: wulgarny język, zmiany w narracji, niechronologiczne retrospekcje (mam nadzieję, że się w tym nie pogubicie).
Zainspirowane częściowo książką "Miłość mimo woli" Lurlene McDaniel.
We live, as we dream – alone.
(Joseph Conrad)
I. Zawsze.
Nachylona nisko lampa rzucała jasny krąg na biurko, zarysowując światłem zgrabny model samochodu i wydobywając ciemnozielone błyski z gładkiego lakieru. Miniaturowy mercedes przysiadł na blacie jak chrabąszcz, gotowy zerwać się w każdej chwili do lotu. Każdy szczegół dopracowano do perfekcji, był wręcz doskonałą kopią pojazdu, który przed paroma tygodniami stanął w ich garażu. Ale w wersji filigranowej wydawał się jeszcze bardziej elegancki, jeszcze bardziej błyszczący i cieszący oko kolekcjonera. Pogładził lekko karoserię, uśmiechając się mimowolnie do swojej zdobyczy. Uwielbiał takie cacka, a ten był prawdziwą gratką, zwłaszcza dla kogoś, kto miał przyjemność zasiadać za kierownicą identycznego auta i wiedział, jakie to miłe uczucie.
- Jest piękny. - Słowa rozbrzmiały mu tuż nad głową, a oddech musnął jego włosy niemal w tym samym momencie, kiedy poczuł leciutki zapach korzennych, słodkich perfum, przywodzący na myśl dotyk aksamitu.
- Ty jesteś piękna - zarzucił nonszalanckim tekstem, szukając po omacku znajomej dłoni. Cmoknęła go w kark, otrząsnął się z udawanym oburzeniem. - Pani Ponte! Próbuje mnie pani uwieść. Prawda?
Umknęła jego palcom, musnęła lekko przedramię i oparła się o biurko, schylając się by lepiej widzieć. W leżącej obok stalowej pokrywce odbiło się ciemne, kpiące oko.
- "Absolwent". Znam ten film - prychnęła cicho, zanurzając palce drugiej ręki w jego włosach i gładząc je odruchowo. - Znam ten tekst na pamięć. Jak wszystkie twoje teksty, wysil się bardziej.
- Za jakie grzechy pokarało mnie taką marudą? - Wzruszył ramionami, czując jak dziewczyna trzęsie się ze śmiechu. Nakrył jej dłoń swoją, przykładając palec serdeczny do jej palca, a identyczne obrączki zalśniły jak wtedy, kiedy spletli ręce po raz pierwszy.
- Oczko mi poszło.
- Kij z tym, nie widać.
- Widać! - syczy, podciągając pończoszkę. - Nie masz gdzieś mydła?
- Szlag. Zawsze noszę w kieszeni, a dziś zapomniałem.
- Naprawdę? - Spogląda tymi naiwnymi oczętami i zaraz wybucha: - Jesteś okropny! Jesteś straszny, jesteś...
- ... twój? - Kładzie jej palec na ustach, zbierając od niej odrobinę szminki, ostre spojrzenie i kuksaniec.
- Nie. W sumie j e s z c z e nie - uściśla. - Najważniejszy dzień w życiu, a ja jak ta ostatnia sierota pójdę do ołtarza z oczkiem.
- No to pójdziemy w dwie sieroty. - Pokazuje jej swoje buty. Dwa różne.
- No ciebie chyba porąbało do reszty!
- Chodź już, marudo. Przynajmniej pamiętałem o księdzu.
Innym razem stała przed lustrem, wspinając się na palce. Z rozchylonymi ustami i w wielkim skupieniu malowała rzęsy, drugą ręka przytrzymując niesforne włosy. Różowa sukienka nie była za bardzo w jej stylu, ale wyglądała ślicznie. Żadna nowość. Mógłby się tak gapić całymi dniami, po prostu stać i patrzeć na nią, nic więcej. Życie, oddychanie - schodziło na dalszy plan. Jeśli była ona, było idealnie.
Zawsze.
- Długo jeszcze? - spytał dla zachowania przyzwoitości, potrząsając znacząco zegarkiem. Zerknęła przez ramię.
- Gdzie ci się spieszy? Zaczekasz łaskawie na swoją żonę, otworzysz łaskawie drzwi swojej żonie, łaskawie zawieziesz ją na to przyjęcie, jeszcze łaskawiej powstrzymasz się od picia, a wreszcie z łaską odwieziesz do domu. Chyba proste?
- Z wyjątkiem picia. - Stanął jej za plecami i odgarnął loki z ramion. - Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby moja piękna żona też zrobiła prawo jazdy i woziła mnie, tak dla odmiany.
- Nagle jesteś za równouprawnieniem? - Zakręciła tusz i odwróciła się do niego, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. Poprawiła mu krawat, kiwnęła głową ze względną aprobatą. - Przeżyjesz ten jeden raz - szepnęła, ciągnąc go za kołnierzyk. Uniósł brwi, więc cmoknęła go szybko w wygolony starannie policzek, obejmując mocno za szyję.
- Ale pachniesz. - Złapał ją w pasie i zjechał ustami po gładkiej skórze. Niżej, pod linię żuchwy, pod pulsujące miejsce pod brodą, aż do miłego dołka w szyi. - Musimy tam iść?
- A czemu nie? - Odchyliła odruchowo głowę, zawsze miała łaskotki.
- Ciekawiej byłoby zostać w domu - wymruczał jej w okolice obojczyka, wodząc palcami po zapięciu sukienki.
- Jedno ci tylko w głowie. - Przewróciła oczami i wywinęła mu się zgrabnie, włożyła sandałki i rzuciła mu kluczyki. Złapał.
- Zapisałam się, za tydzień mam pierwsze wykłady - oznajmiła, kiedy byli gdzieś tak w połowie drogi.
- A wcześniej nie mogłaś mi tego powiedzieć?
- Mogłam. Ale jakoś wyleciało mi z głowy - zbyła krótko, przełączając stację w radiu. - Będę lepiej jeździć od ciebie, zobaczysz.
- Na Xboksie się nie liczy.
- Cienias.
- Miałaś farta i tyle.
- Pięć razy z rzędu?
- Miałaś lepszego pada.
- Złej baletnicy przeszkadza i woda w piwnicy - ripostuje.
- To nie tak szło. Za długo gadałaś z Fran ostatnio.
- Nie, ja w tym momencie mówię o piwnicy. Serio. Pralka się zepsuła. A ktoś tu teraz nie ma nic do roboty, bo za gry nie powinien nawet się brać. - Wskazuje mu drzwi, rozbawiona. - Może jako hydraulik się wykażesz, bohaterze.
- Prawdziwy mężczyzna poradzi sobie ze wszystkim.
- Tylko skąd ja takiego wezmę o tej porze? - Umyka przed rzuconym w jej stronę opakowaniem z gry. - Idź, przydaj się na coś. Zrobię kolację.
- Jakby co, to numer do straży znasz. A gaśnica jest w przedpokoju - odgryza się, wychodząc. Słyszy jeszcze zza drzwi jej głośny śmiech.
II. Będę.
- Trzy pedały, a ja mam tylko dwie nogi - ironizowała, kiwając się w fotelu i raz po raz wciskając klakson. - Ale głupi ma dźwięk, jak wyjący pies.
- Skup się, co? - Pomachał jej ręką przed oczyma, wzdychając. - Wrzuć bieg.
- I?...
- Sprzęgło, tak jak ci mówiłem.
- Dobra, dobra.
- To akurat jest hamulec.
- Patrzcie, jaki mądry - narzekała, przenosząc stopę na sąsiedni pedał i mocno dociskając go tenisówką. - I co?
- Gaz. Powolutku dodajesz, a sprzęgło popuszczasz.
- Jednocześnie? - upewniła się. - Zgasło.
- Jeszcze raz. Natuśka, nie tak gwałtownie. Przebijesz się przez podłogę.
- Zamknij się, ciole. - Zagryzła wargę w skupieniu, marszcząc brwi i próbując raz za razem. - Nie umiem, coś ty za wybrakowane auto kupił? Tyle kredytów i na nic, ciebie wysłać do salonu...
- Spokojnie, dawaj jeszcze raz.
- To nie na moje nerwy - utyskiwała. - Taniej wyjdzie zatrudnić szofera... Cicho no, bo... - urwała, wsłuchując się w rzężenie silnika. - I kto tu jest geniuszem?
- Ty nie, bo znowu zgasnął. - Pokiwał głową, słuchając jej i zastanawiając się, skąd właściwie zna tyle przekleństw.
- Patrz, gdzie leziesz, bufonie jeden!
- Skarbie, to ty na mnie wpadłaś. - Schyla się i zbiera z ziemi jej zmaltretowane książki. Podaje jej kolorowy stosik jak najszybciej, by móc odejść.
Oczywiście nie słyszy nawet marnego "dziękuję".
- Łamaga.
- Mówiłaś coś może, czarna owco? - nie wytrzymuje, odwracając się z powrotem w jej stronę. - Tak się składa, że to nie ja pełzam u czyichś nóg.
- Coś ty powiedział, debilu? - wścieka się, bo dobrze wie, o co mu chodzi.
- Że jesteś żałosna.
- Mam gdzieś twoje zdanie, więc się odpierdol!
- Jak na tak potulną istotę, masz strasznie niewyparzoną gębę. Jesteś dziewczyną, nie powinnaś być wulgarna.
- Ty jesteś facetem, powinieneś być wysoki! - uderza znienacka w najczulszy punkt.
- To było poniżej pasa - dodaje znacznie ciszej, wpatrując się z rezygnacją w brązowe oczy, przesiąknięte niechęcią. Dlaczego musi być tak cholernie ładna?
- I tak wyżej nie dosięgniesz - musi mieć ostatnie słowo, zupełnie jak Ludmiła.
I odchodzi z uniesioną głową, jakby wcale nie kierowała się do swojej władczyni, by pomalować jej paznokcie.
- Boże drogi, jakie toto wredne. - Kręci głową, ze szczerą nadzieją, że ich drogi się więcej nie przetną.
- Uważaj.
- Dobrze. - Zacisnęła drobne dłonie na kierownicy, zerknęła w lusterko. - Cackasz się ze mną jak z dzieckiem, przecież zdałam to prawko.
- Ale na razie nie jeździsz na tyle do...
- Bo co? Bo ty tak mówisz, mistrzu szos? - syknęła, gwałtownie skręcając. - Twoje uwagi zaczynają doprowadzać mnie do szału, Maxi. Ja prowadzę, więc ty się zamknij. Okej?
- Okej. - Założył ręce na piersi, ale nie potrafił się wyluzować. Choć pełnoprawnym kierowcą była już od prawie roku, wciąż nie do końca wierzył jej umiejętnościom. Ufał jej, owszem. Ale bał się o nią, widząc jak emocjonalnie reaguje na każdą uwagę. Nie umiała się skupić na jeździe.
- Żółte. - Odruch był zbyt silny. Wcisnęła hamulec tak, że autem zarzuciło, a potem posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Zadowolony? - wysylabizowała wolno, kątem oka patrząc na światła. - Spóźnimy się, bo masz paranoję.
- Nie, lepiej nas zabij!
- Przestaniesz czy mam cię stąd wyrzucić? - warknęła, znów ruszając.
- To mój samochód - przypomniał jej spokojnie.
- No tak, zapomniałam, że to ty zarabiasz więcej, więc masz władzę. Przepraszam pana serdecznie. - Kostki palców na kierownicy pobielały, gdy zacisnęła je jeszcze mocniej
- Zrób ze mnie winnego, to twoje ulubione zagranie! - Wcale nie miał zamiaru podnosić głosu, a jednak to zrobił. Zacisnął zęby, gapiąc się ze złością w okno. - Gdybyśmy wyjechali szybciej, bylibyśmy już na miejscu.
- A kto chciał zobaczyć wynik meczu? Może ja?
- Bo czekałem trzy - trzy! - godziny, żebyś się ubrała i umalowała. A nie idziemy na konkurs piękności.
- Szkoda, że na konkurs durnych baranów też nie, bo miałbyś spore szanse.
- Przestań odwracać kota ogonem. Wszystko zaczęło się od tego, że w ogóle chciałaś, żebyśmy poszli do tego durnego kina, jakby nie było lepszych zajęć! Dwie godziny jazdy, dwie godziny nudy, dziękuję za taki weekend!
- Ale wcześniej powiedzieć nie mogłeś, prawda? Kiedy pytałam, czy chcesz, to o czym, do cholery, myślałeś?
- A ty, jadąc setką w terenie zabudowanym, w ogóle myślałaś?
- Nie. Nie myślałam. Jestem głupia, przyjmij to do wiadomości. - Głos jej się zatrząsł, odwróciła twarz od niego i wlepiła spojrzenie w drogę, mrugając i co jakiś czas unosząc rękę, by otrzeć oczy rękawem.
Panującą ciszę można by kroić nożem.
Nie lubił czuć się winny. Nie lubił kłótni. I wiedział, że to on musi przerwać to martwe milczenie.
Przepraszam. Wiesz, że wcale tak nie myślę, powinien powiedzieć.
Naty, nie płacz, powinien powiedzieć.
Przecież cię kocham, dlatego się o ciebie martwię, powinien powiedzieć.
- Obie ręce na kierownicy - powiedział.
- Wiem! - wrzasnęła głosem tłumionym przez łzy, zachrypniętym i pełnym złości, w ogóle niepodobnym do normalnego. Zdążył pomyśleć tylko, jakim jest idiotą, że do tego doprowadził.
I nagłe szarpnięcie pomieszało się z oślepiającym światłem reflektorów, brzęk metalu ze zgrzytliwym odgłosem opon po asfalcie, wrzask zamarł, wepchnięty z powrotem do gardła. Już nie wiedział, czy to powietrze roztrzaskało się o szyby, czy szyby o powietrze. Czy krople na twarzy to deszcz, czy słone, palące słowa, wykrzyczane w zapamiętaniu i wsuwające się pod żebra lodowymi sztyletami.
Tysiące sprzecznych sygnałów.
Wielki hałas.
I potem już tylko ból.
I czemu właściwie tak wyje ten alarm, a czerwone światła boleśnie wbijają się w źrenice?...
Świat przestaje na moment się kręcić, ktoś cicho szlocha tuż obok.
Kto? Przecież nie ma tu nikogo.
A w oczach odbija się już tylko niebo, niebo czarne jak ocean i jak ocean zimne, ubrane w kawałeczki szkła zamiast gwiazd i w ten rozbijający czaszkę od wewnątrz ból zamiast spełniających się życzeń.
A nie... są gwiazdy... Jedna właśnie spadła, spłynęła po aksamicie jak jasna kropla i uderzyła o ziemię, rozpryskując się w długie, ostre odłamki niknącego światła.
Boli... Nie, nawet nie tak bardzo, przecież da się ruszać.
Drżał, trząsł się i miotał na kolanach, na mokrym asfalcie. I krzyczał, sam siebie nie słysząc.
Krzyczał, bo ona nie krzyknęła ani razu. Nawet nie zdążyła.
- Czego się najbardziej boisz?
- Pająków, ciemności i wielkich klaunów. A ty?
- Boję się zasnąć - szepcze tak cicho, że słowa zdają się ginąć w ciemności. - Boję się, że się obudzę, a ciebie obok nie będzie. Nawet nie wiesz, jak bardzo się boję. Że otworzę oczy i nie zobaczę tej twojej szalonej czupryny na poduszce obok.
- Dlaczego? - pyta i choć w zasadzie bardzo proste, pytanie to nie ma konkretnej odpowiedzi.
Nie słownej.
Odpowiedzią byłoby to osobliwe uczucie, gdy stukot dwóch serc zlewa się w jeden, harmonijny dźwięk, a księżyc odwraca zawstydzoną twarz na widok ich wtulonych w siebie ciał, gdzie ciężko powiedzieć, w którym miejscu jedno się kończy, a zaczyna drugie. Gdy w skotłowanej pościeli usypiają, kołysani nawzajem swoimi spokojnymi oddechami. Gdy fale złych koszmarów rozbijają się u brzegów ich własnego lądu, na który żadne mary nie są w stanie się wedrzeć.
- Nie bój się - mówi z dziwnym przekonaniem, przy każdym słowie muskając ciepłymi ustami skórę na jego ramieniu. Chwyta się go mocno jak koła ratunkowego. - Przecież zawsze... zawsze będę, rozumiesz? Będę. Będę obok. Będę w każdym twoim śnie i w każdej przerwie między jednym snem a drugim.
- Wiem. - Ściska jej małą dłoń, zdrętwiałą od podpierania na niej głowy, dotyka każdego skrawka skóry, całuje, kładzie na sercu.
Niech puls na nowo zgra się w najpiękniejszą melodię świata.
III. Twoim.
Wróble, uderzające w okno. Poranne wiadomości w radiu.
Ciepły front przyniesie długotrwałe opady.
Gwizd czajnika.
Masował skronie, licząc wzorki na ceracie kuchennej. Małe jabłuszka ułożone po trzy - jedno zielone, jedno żółte, jedno czerwone. Rysunki są wielkości porzeczek, połyskują lekko przy zapalonej lampie.
Przeszedł projekt ustawy.
Czajnik piszczy przeraźliwie.
Podniósł się ruchem robota, położył rękę na metalowej rączce. Zabolało. Rozejrzał się niewidzącymi oczami za ściereczką. Gdy ją wreszcie znalazł, woda zdążyła wygotować się do cna. Nalał nowej, podkręcił lekko gaz.
Piłkarze zremisowali już drugi raz z rzędu.
Usiadł. Wstał. Otworzył lodówkę i po piętnastu sekundach wpatrywania się w jej puste trzewia zamrugał, zamknął ją i sięgnął do kolejnych półek. Spiżarnia. Widelce. Talerze. Wreszcie znalazł szafkę z kubkami, wyjął szklankę bez uszka, postawił na stole.
Wypadek na autostradzie numer...
Zgasił radio jednym ruchem. Wsypał kawy do szklanki, rozsypując ją po całym stole. Stłukł szklankę.
Potem drugą.
Za trzecim razem udało mu się zalać napój trzęsącymi rękami. Wypił łyk czystej goryczy, parząc usta i przełykając z trudem.
Ale musiał się obudzić - teraz już nienawidził snów. Nienawidził tego S n u.
To Sen mu ją zabrał.
Poprawił w ramionach pęk kwiatów, przekręcając go dziwacznie żeby zerknąć na zegarek. Przez chwilę zbierał siły, wreszcie pchnął barkiem magnetyczne drzwi, ruszył powoli po schodach.
- Mogę?
- Już, momencik. - Zerknęła na niego znad okularów, uważnie gimnastykując jej mięśnie. W jej silnych rękach jasna łydka Naty wyglądała prawie jak noga dziecka. Przyglądał się przez chwilę, jak kobieta delikatnie zgina ją i prostuje, masuje gładką skórę, kładzie z powrotem na prześcieradle. Nawet nie drgnęła.
Jak lalka.
Poczuł łzy pod powiekami, zacisnął je z całych sił.
Wdech, wydech.
- Już.
Usunęła się dyskretnie, a on rozejrzał za jakimś naczyniem. Z braku takowego złożył wiecheć róż na parapecie, tak blisko jej twarzy, jak to tylko możliwe.
- Cześć. - Głos odbił się echem, nie doczekał odzewu. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić. - Ja... u mnie wszystko w porządku, wiesz? Dostałem ostatnio premię, uzbierałem już trochę i... mógłbym ci kupić tę jedwabną sukienkę, która tak ci się podobała.
Obrócił w rękach jej szczupłą dłoń o delikatnych palcach. Obrączka zsuwała się coraz bardziej, jeszcze trochę i zgubi się zupełnie, zbyt wielka dla tej marniejącej rączki.
- Duncan czuje się dobrze, chociaż trochę chorował. Coś z jelitami, byłem u weterynarza i już wszystko wróciło do normy. Mówiłem ci, że wciąż codziennie czeka pod drzwiami o piątej, tak jak wtedy, kiedy wracałaś z pracy? Pięć minut, dziesięć, ostatnio cały kwadrans. Potem spuszcza uszy i wlecze się z powrotem na swoje posłanie, a następnego dnia znów czeka. Będzie warował do skutku... - Znów urwał, czując coraz większą gulę w gardle.
- Lena dzwoni codziennie - kontynuował, walcząc ze samym sobą. - To miłe, przecież ma dużo roboty przy dziecku... Jerry już chodzi, wiesz? W zeszłą sobotę postawił pierwsze kroczki i teraz coraz bardziej zapuszcza się w głębię mieszkania. Dorwał gitarę ojca, Fede śmieje się, że to wrodzone i że będzie gwiazdą... No, oby. Charakter ma po matce, ugryzł wuja w palec, kiedy ten sprawdzał, czy ma już zęby. No i przekonał się...
Umilkł, nie potrafił mówić dalej.
- Chciałbym zostać, ale muszę iść do pracy - szepnął już bardziej do siebie, niż do niej.
Zapatrzył się w jej twarz, kompletnie nieruchomą jak maska z gipsu. Powieki nawet nie drgnęły, ciemne rzęsy broniły dostępu do lśniących oczu. Wstał i pochylił się nad nią tak nisko, że jego oddech poruszył włosy nad jej czołem. I chłonął każdy rys, znajomy na pamięć, jakby chciał wryć ten obraz w najgłębsze zakamarki umysłu i tam go zachować na zawsze.
Dotknął jej zimnego czoła, schylił się do ust. Choć wiedział, że to absurd, jakaś cząstka gdzieś głęboko wierzyła, że za którymś razem Natalia odwzajemni pocałunek. Ale poza miękkością jej delikatnie zarysowanych warg, nie poczuł nic. Wsparł się o łóżko, nie chcąc urywać zbyt szybko tej chwili. Mimo, że jej oddech był regulowany respiratorem, a bezwładne ramiona nie objęły go za szyję, nie przyciągnęły zachłannie do siebie, nie chwyciły jego koszuli. Nikt nie klaskał, nie zalewał się łzami, nie grała cudowna muzyka jak na filmach.
Oderwał się wreszcie od jej ust, zakręciło mu się w głowie.
Niestety, ta bajka nie była bajką. Nie był księciem, a jego pocałunek nie mógł pokonać demonów, strzegących wrót krainy, w której przebywała dusza tej śpiącej księżniczki.
- Czemu mi to zrobiłeś? - Łzy popłynęły, gdy tylko znalazł się na dworze. Niebo rozdarł grzmot, spojrzał w górę i poczuł wzbierającą nienawiść. - Przecież to moja wina. Moja! Moja, do kurwy nędzy, słyszysz? Ukarz mnie! Czemu ona, czemu?
Dławił się tymi łzami, palącymi gardło i przełyk jak kwas. Deszcz wciskał mu się w oczy, chlastał po twarzy, moczył ubranie i włosy. Osunął się na kolana, nie zważając na omijających go ludzi.
- Dlaczego?
Przecież jesteśmy jednością.
Ale czy to znaczy, że ona ma cierpieć za moje winy?
- I że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Uśmiecha się do niego, ciemny lok wysnuwa się z ciasnego koka i zakrywa jej policzek czarną, jedwabistą wstążką. Odruchowo wyciąga rękę, zakłada jej go za ucho.
Puszcza do niego oko, a on ma ochotę wybuchnąć śmiechem na środku kościelnej nawy.
Słodki zapach białych lilii, gorzkawy dym kadzidła. A przez wszystko przebijają te jej cudowne perfumy, delikatna mgiełka.
Noc zapada szybko i cicho.
- Moja.
Ogień, w oczach i pod skórą. Spłoną, zaraz spłoną, skąpani w cichej muzyce własnych zmysłów. Dotyk, smak, cichy jęk - symfonia, jego - jej - ich własna - najpiękniejsza.
Przygarnia do siebie fałdy białego tiulu, unosi ją w ramionach i przez moment poznaje jak to jest - obejmować rękami cały świat. Szaleństwo, ona znów się uśmiecha - tak czarująco, że światło księżyca jest tylko mdłą, matową plamką przy tym uśmiechu. Tiul pęka, rozdziera się jak papier, biała mgiełka kłębi się pod ich stopami. Góra jest z atłasu, który ślizga się pod jego dłońmi, wymyka, stawia opór, wreszcie - ustępuje.
Padają na łóżko, zaplątują się w welon, który nie chce się uwolnić z jej włosów. Srebrne pręgi światła przesuwają się po jej skórze, próbuje je schwycić. Niecierpliwe dłonie wdzierają się coraz dalej, błądzą po gładkości policzków, szyi, pleców. To wolniej, to szybciej, zaborcze i delikatne jednocześnie. W cudownej plątaninie jej loków, na idealnym łuku ciała, między oczekiwaniem a głęboko ukrytą żądzą - zapisują nuty, pękające jak bańki w rozgrzanym oddechami powietrzu.
Wszystko lśni bielą jak roztopione szkło.
I rozbłyskuje coraz jaśniej.
A ona nie próbuje walczyć, przyciąga go bliżej i bliżej.
Poddają się sobie, kreślą palcami linie - płynne jak melodie, krzeszące snopy iskier od każdego dotknięcia. I tańczą, tańczą na krawędziach gwiazd, na miękkim niebie, które wznosi ich tak wysoko, ponad wszelką miarę. Znajdują siebie, a mimo to dalej szukają, błądzą jak dzieci po omacku, zbliżają niepewnie, są - wreszcie razem, stapiają się w jeden dźwięk - głośny, rosnący, potężniejący w powietrzu - a miłość już zawsze dla niego będzie miała jej imię, słony posmak skóry, słodką rozkosz jej krzyku i upojną szorstkość podartego tiulu.
- Nie potrzebuję twojej litości - mamrocze, niewyraźnie z powodu białego skrawka ligniny, który przyciska do twarzy.
- Nie, nie potrzebujesz. Racja.
Milczą, bo co niby jest więcej do powiedzenia?
- Potrzebujesz kogoś, kto cię obroni. - Wzrusza ramionami, przyglądając się ciężkiej łzie, kołyszącej się na jednej z jej rzęs. Hipnotyzujący widok.
Tak, nadaje się do psychiatryka, owszem. Mogą go tam odwieźć w każdej chwili.
- Chodź tu. - Już nie myśli o tym, co robi, pozwala działać instynktowi, który w jego imieniu zagarnia tę drobinkę w ramiona i czule gładzi rozsypane loki.
- Przepraszam - szepcze ona po jakimś czasie - mogło to być pięć minut albo pięć lat, bez znaczenia. - Nie chciałam, żebyś... - Przesuwa palcem po mokrej plamie na jego bluzie, pociąga nosem.
- No, spokojnie. - Sili się na rzeczowy ton, chociaż wszystko się w nim rozpływa. Ech.
- Poradzę sobie już sama. - Wstaje, otrzepuje ładną, kraciastą spódniczkę, wzdycha.
- Nie poradzisz. - Kręci głową, patrząc na nią. - Potrzebujesz kogoś i... No, jeśli chcesz... Jeśli ci bardzo zależy... No, mógłbym być kimś takim. - Jaki diabeł wypowiada za niego te słowa? Chce to cofnąć, nie potrafi. A ona się jakby rozpromienia.
- Mógłbyś być moim obrońcą? - pyta figlarnie, nieśmiałość nagle pryska. Cwaniara, patrzcie ją - jaka mądra.
Kiwa głową.
- Moim? - upewnia się.
Uśmiecha się.
- Twoim.
- Powiedzieli, że już prawie na pewno...
Zagryzł usta, czując jak całe ciało ogarnia przeraźliwy chłód.
- Obudzi się. - Nigdy nie słyszał większej pewności niż ta, która zadźwięczała w jego własnym głosie. Pokiwał gwałtownie głową, jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości. - Obudzi.
- Maxi. - Lena objęła jego ramię, wyraźnie z całych sił powstrzymując płacz. - Szanse zmalały praktycznie do zera.
- Mam to gdzieś! Powiedz to tym konowałom. Obudzi się, choćby to miało potrwać jeszcze ze sto lat.
- Jeśli...
- Zamknij się, jeśli nie masz już nic ciekawego do powiedzenia. I idź stąd. - Wyszarpnął rękę, usiadł na krzesełku.
Usta jej zadrżały, ale oddaliła się - posłusznie niczym dziecko, którym nie była już od wielu lat. Odetchnął głęboko, zamknął oczy.
Coraz więcej obrazów.
Każda chwila wracała ze zwielokrotnioną mocą, przypominając mu o ogromie ukrytych znaczeń. Każda, dobra i zła. Każda kłótnia i każde pogodzenie, każde wspólne śniadanie i chwila uniesień, każdy uśmiech, każde słowo - wyszeptane, wykrzyczane, wymówione z czułością, warknięte w zniecierpliwieniu, wymruczane w jej włosy, wymamrotane do ucha, wrzaśnięte zza drzwi, wyśpiewane, pełne ironii, żartobliwe i śmiertelnie poważne.
Wszędzie, w każdym przedmiocie, w każdym skrawku własnego mieszkania, w każdej melodii.
W "ich" piosence. "Hello" Lionela Richie.
Ostatnio jakoś zmieniła sens.
Gdzie jesteś, Naty? Gdzie jesteś? I dlaczego nie chcesz do mnie wrócić? Nie wierzę, że TAM może ci być dobrze, gdziekolwiek to jest. Twoje miejsce jest tutaj, obok mnie.
Na moich kolanach, na sąsiedniej poduszce, na krześle na przyjęciu.
Na blacie kuchennym podczas porannych, szalonych - ostatnich chwil przed wyjściem do pracy.
W sklepie z ciuchami, w których wybierałaś godzinami.
Przy garnkach, w których mieszałaś z takim zapałem.
Przy grach, w które mnie zawsze ogrywałaś.
Przed lustrem, przy stole, przed otwartą na oścież szafą i górą sukienek, gdy nie miałaś co na siebie włożyć.
W ogródku, gdzie pochylałaś się nad grządką z truskawkami i wybierałaś ślimaki spomiędzy ich liści.
W lesie, gdy klęłaś na wszechobecne pajęczyny, a palce miałaś skrwawione jagodowym sokiem.
Na ulicy, gdy zaczynałaś tańczyć do melodii, dobiegającej z oddali.
W barze karaoke, gdzie pokonywałaś nieśmiałość i wdrapywałaś się na scenę tylko po to, by wyśpiewać mi z niej, że mnie kochasz.
W drogiej restauracji, gdy spytałaś kucharza, czy da się zamówić jajecznicę ze szczypiorkiem, a ja leżałem na ziemi ze śmiechu.
W oknie, wychylona do połowy, gdy naprędce wymyślałaś, co jeszcze powinienem kupić po drodze.
Roztrzaskująca jajko na podłodze, wpychająca mi na siłę syrop, gdy byłem chory, płacząca nad zgubioną spinką do włosów, wachlująca się gazetą w wielki upał, jedząca lody śmietankowe - z całą twarzą upaćkaną nimi.
Ty - tylko moja. Niczyja inna.
Tak. Ja jestem, jestem i czekam. Wiesz o tym, prawda?
~~~~~~~
A czas coraz szybciej przenika przez palce, coraz szybciej ucieka, przesypuje się jak piasek w klepsydrze, odlicza dni...
Rozmawiał z nią coraz dłużej, coraz ciężej było mu się oderwać, coraz gorzej znosił chwile rozstań. Nadzieja trzymała go przy życiu, nie chciał się jej pozbywać.
Kim jesteś teraz? Gdzie ty wędrujesz? O czym śnisz? O czym, Natka?
Fruwasz gdzieś wysoko, dotykasz nieba, strącasz gwiazdy i śmiejesz się srebrzyście - jak to ty?
Kim jesteś?
Chodzisz między ludźmi zagubiona i błądzisz, i nie wiesz, gdzie jesteś - i boisz się?
Kim jesteś?
A może patrzysz na samą siebie z góry - może na mnie też?
Kim jesteś?
Jesteś dalej w swoim ciele, po prostu zasnęłaś na moment, tak bywa - zaraz wstaniesz i nie będziesz o niczym pamiętać, prawda?
Kim jesteś?
Jesteś w mojej głowie, układasz w niej myśli, usypiasz jedne, budzisz nowe - i śmiejesz się ze mnie?
Kim jesteś?
A może już prawie dotykasz Tamtego świata, tylko coś jeszcze cię tu trzyma?
Ale kim jesteś?
Jeszcze człowiekiem?
Czy już - aniołem?
Ale musiał się obudzić - teraz już nienawidził snów. Nienawidził tego S n u.
To Sen mu ją zabrał.
~~~~~~~
Jakaś drażniąca mgła wdziera się w płuca i spija ostatnie krople oddechu, gryzie i drapie, pali. Krztuszę się, zapadając coraz głębiej w to bagno. Ciemne wody otwierają się pode mną, nade mną, duszą w sobie - nie chcą puścić. Nie chcą.
Krzyczę, coraz głośniej i głośniej, ale przecież żaden dźwięk nie wydobywa się ani ze mnie, ani z otoczenia - zdradliwa cisza dławi najdrobniejszy ruch, najmniejszą oznakę życia.
Czy ja w ogóle żyję? Nie mam w sobie władzy, ani odrobiny. Więzi mnie jakaś nieznana moc.
Szamoczę się w klatce ciała, próbując wydostać się na powierzchnię, ale otchłań nie puszcza, wciąga tylko głębiej. Pod wodę.
Niczego nie czuję, nawet bólu. To mnie doprowadza do szału, chciałabym coś zrobić - cokolwiek! Poruszyć ręką, zamrugać, przekręcić się na drugi bok. Ale tkwię, jak przyklejona do tej nicości, nie widzę - nie czuję.
Nie istnieję?...
~~~~~~~
Poprawił w ramionach pęk kwiatów, przekręcając go dziwacznie żeby zerknąć na zegarek. Przez chwilę zbierał siły, wreszcie pchnął barkiem magnetyczne drzwi, ruszył powoli po schodach.
- Mogę?
- Już, momencik. - Zerknęła na niego znad okularów, uważnie gimnastykując jej mięśnie. W jej silnych rękach jasna łydka Naty wyglądała prawie jak noga dziecka. Przyglądał się przez chwilę, jak kobieta delikatnie zgina ją i prostuje, masuje gładką skórę, kładzie z powrotem na prześcieradle. Nawet nie drgnęła.
Jak lalka.
Poczuł łzy pod powiekami, zacisnął je z całych sił.
Wdech, wydech.
- Już.
Usunęła się dyskretnie, a on rozejrzał za jakimś naczyniem. Z braku takowego złożył wiecheć róż na parapecie, tak blisko jej twarzy, jak to tylko możliwe.
- Cześć. - Głos odbił się echem, nie doczekał odzewu. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić. - Ja... u mnie wszystko w porządku, wiesz? Dostałem ostatnio premię, uzbierałem już trochę i... mógłbym ci kupić tę jedwabną sukienkę, która tak ci się podobała.
Obrócił w rękach jej szczupłą dłoń o delikatnych palcach. Obrączka zsuwała się coraz bardziej, jeszcze trochę i zgubi się zupełnie, zbyt wielka dla tej marniejącej rączki.
- Duncan czuje się dobrze, chociaż trochę chorował. Coś z jelitami, byłem u weterynarza i już wszystko wróciło do normy. Mówiłem ci, że wciąż codziennie czeka pod drzwiami o piątej, tak jak wtedy, kiedy wracałaś z pracy? Pięć minut, dziesięć, ostatnio cały kwadrans. Potem spuszcza uszy i wlecze się z powrotem na swoje posłanie, a następnego dnia znów czeka. Będzie warował do skutku... - Znów urwał, czując coraz większą gulę w gardle.
- Lena dzwoni codziennie - kontynuował, walcząc ze samym sobą. - To miłe, przecież ma dużo roboty przy dziecku... Jerry już chodzi, wiesz? W zeszłą sobotę postawił pierwsze kroczki i teraz coraz bardziej zapuszcza się w głębię mieszkania. Dorwał gitarę ojca, Fede śmieje się, że to wrodzone i że będzie gwiazdą... No, oby. Charakter ma po matce, ugryzł wuja w palec, kiedy ten sprawdzał, czy ma już zęby. No i przekonał się...
Umilkł, nie potrafił mówić dalej.
- Chciałbym zostać, ale muszę iść do pracy - szepnął już bardziej do siebie, niż do niej.
Zapatrzył się w jej twarz, kompletnie nieruchomą jak maska z gipsu. Powieki nawet nie drgnęły, ciemne rzęsy broniły dostępu do lśniących oczu. Wstał i pochylił się nad nią tak nisko, że jego oddech poruszył włosy nad jej czołem. I chłonął każdy rys, znajomy na pamięć, jakby chciał wryć ten obraz w najgłębsze zakamarki umysłu i tam go zachować na zawsze.
Dotknął jej zimnego czoła, schylił się do ust. Choć wiedział, że to absurd, jakaś cząstka gdzieś głęboko wierzyła, że za którymś razem Natalia odwzajemni pocałunek. Ale poza miękkością jej delikatnie zarysowanych warg, nie poczuł nic. Wsparł się o łóżko, nie chcąc urywać zbyt szybko tej chwili. Mimo, że jej oddech był regulowany respiratorem, a bezwładne ramiona nie objęły go za szyję, nie przyciągnęły zachłannie do siebie, nie chwyciły jego koszuli. Nikt nie klaskał, nie zalewał się łzami, nie grała cudowna muzyka jak na filmach.
Oderwał się wreszcie od jej ust, zakręciło mu się w głowie.
Niestety, ta bajka nie była bajką. Nie był księciem, a jego pocałunek nie mógł pokonać demonów, strzegących wrót krainy, w której przebywała dusza tej śpiącej księżniczki.
- Czemu mi to zrobiłeś? - Łzy popłynęły, gdy tylko znalazł się na dworze. Niebo rozdarł grzmot, spojrzał w górę i poczuł wzbierającą nienawiść. - Przecież to moja wina. Moja! Moja, do kurwy nędzy, słyszysz? Ukarz mnie! Czemu ona, czemu?
Dławił się tymi łzami, palącymi gardło i przełyk jak kwas. Deszcz wciskał mu się w oczy, chlastał po twarzy, moczył ubranie i włosy. Osunął się na kolana, nie zważając na omijających go ludzi.
- Dlaczego?
Przecież jesteśmy jednością.
Ale czy to znaczy, że ona ma cierpieć za moje winy?
Uśmiecha się do niego, ciemny lok wysnuwa się z ciasnego koka i zakrywa jej policzek czarną, jedwabistą wstążką. Odruchowo wyciąga rękę, zakłada jej go za ucho.
Puszcza do niego oko, a on ma ochotę wybuchnąć śmiechem na środku kościelnej nawy.
Słodki zapach białych lilii, gorzkawy dym kadzidła. A przez wszystko przebijają te jej cudowne perfumy, delikatna mgiełka.
Noc zapada szybko i cicho.
- Moja.
Ogień, w oczach i pod skórą. Spłoną, zaraz spłoną, skąpani w cichej muzyce własnych zmysłów. Dotyk, smak, cichy jęk - symfonia, jego - jej - ich własna - najpiękniejsza.
Przygarnia do siebie fałdy białego tiulu, unosi ją w ramionach i przez moment poznaje jak to jest - obejmować rękami cały świat. Szaleństwo, ona znów się uśmiecha - tak czarująco, że światło księżyca jest tylko mdłą, matową plamką przy tym uśmiechu. Tiul pęka, rozdziera się jak papier, biała mgiełka kłębi się pod ich stopami. Góra jest z atłasu, który ślizga się pod jego dłońmi, wymyka, stawia opór, wreszcie - ustępuje.
Padają na łóżko, zaplątują się w welon, który nie chce się uwolnić z jej włosów. Srebrne pręgi światła przesuwają się po jej skórze, próbuje je schwycić. Niecierpliwe dłonie wdzierają się coraz dalej, błądzą po gładkości policzków, szyi, pleców. To wolniej, to szybciej, zaborcze i delikatne jednocześnie. W cudownej plątaninie jej loków, na idealnym łuku ciała, między oczekiwaniem a głęboko ukrytą żądzą - zapisują nuty, pękające jak bańki w rozgrzanym oddechami powietrzu.
Wszystko lśni bielą jak roztopione szkło.
I rozbłyskuje coraz jaśniej.
A ona nie próbuje walczyć, przyciąga go bliżej i bliżej.
Poddają się sobie, kreślą palcami linie - płynne jak melodie, krzeszące snopy iskier od każdego dotknięcia. I tańczą, tańczą na krawędziach gwiazd, na miękkim niebie, które wznosi ich tak wysoko, ponad wszelką miarę. Znajdują siebie, a mimo to dalej szukają, błądzą jak dzieci po omacku, zbliżają niepewnie, są - wreszcie razem, stapiają się w jeden dźwięk - głośny, rosnący, potężniejący w powietrzu - a miłość już zawsze dla niego będzie miała jej imię, słony posmak skóry, słodką rozkosz jej krzyku i upojną szorstkość podartego tiulu.
~~~~~~~
Mam sen. Nie konkretny zbiór obrazów, marzeń i cudów, raczej nieokreślony chaos błysków, wrażeń, linii, mgieł, wypalonych gwiazd, jasnych punktów i ciemnych plam. Otwieram usta i po raz kolejny próbuję krzyknąć, ale ciało nie słucha, nie słucha... Z całych sił napieram na ściany, które mnie otaczają, zasklepiają jak dziwaczna zbroja, ściskają, bolą... I znów dryfuję w tej nocy, która trwa i trwa - i nie kończy się wcale.
Płaczę. Chcę płakać, może to coś zmieni, może ta skorupa rozpadnie się pod naporem słonych kropel? Dławię się szlochem, który umyka z gardła i wsiąka w powietrze, płonie - ale to martwy ogień, bez światła i ciepła, bez nadziei. Powietrze faluje, próbuję dotknąć go ręką - nie udaje mi się poruszyć palcami. Jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Opadam z sił, a mrok tylko gęstnieje, żadne światełko nie jest w stanie przebić się przez jego zwoje.
Nienawidzę tego...
~~~~~~~
Siada na ławeczce, wyjmuje jakąś kanapkę i wbija w nią zęby. Jest nieludzko głodny po czterech lekcjach, więc otoczenie przez chwilę traci sens, liczy się tylko chleb z szynką, źródło wybawienia. Słyszy odległy krzyk, przewraca oczami. Znowu?!
- Nie chcę, bo...
- Mam to gdzieś, od tego jesteś!
- Lu, proszę cię...
- Zamknij się, ty mała... - Blondynka unosi rękę, a jego nogi niosą go tam w ułamku sekundy, choć umysł drze się, że jest debilem.
- Odbiło ci? - Chwyta nadgarstek dziewczyny, nie myśląc ani o tym, co robi, ani - dlaczego. Ani po co.
Tylko szok w jej twarzy jest gwarancją, że faktycznie coś z nim jest nie tak.
- Co cię to obchodzi? - warczy wreszcie odpychająco, czerwieniejąc gwałtownie.
- Chcesz bić mniejszą od siebie? Weź, Ludmiła. Nie masz za grosz honoru?
- Odwal się od mojego honoru, puszczaj moją rękę! - Szarpie się, wyrywa w końcu dłoń i ogląda ze wściekłością ślady po jego palcach. - Co ci odwaliło, Maxi? Czego się pchasz w nie swoje sprawy?
- Zostaw ją - mruczy, skoro powiedział A, to musi powiedzieć i B, no nie? - Nie kompromituj się.
- Ja? Chyba sobie żar... - urywa, nagle macha rękami jak niespełna rozumu, a potem odbiega na swoich absurdalnie wysokich obcasach. Patrzy za nią, pukając się w czoło.
- Wariatka.
Spogląda z niechęcią na małą sylwetkę, skuloną na ławce.
- Ona tu wróci - mruczy pod nosem dziewczyna, nawet nie podnosząc głowy. - Pewnie poszła po obstawę.
- Nie rozumiem cię, wiesz? Po co się z nią zadajesz? Jesteś głupsza, niż wyglądasz.
- To fakt. - Wzdycha ciężko, łzy kapią na ziemię, a on czuje coś w rodzaju czułości.
Że co?
Porąbało go do reszty?
A jednak sięga do kieszeni, wygrzebuje jakąś chusteczkę.
- Masz, mała. Skończ ryczeć, to nie ma sensu.- Nie chcę, bo...
- Mam to gdzieś, od tego jesteś!
- Lu, proszę cię...
- Zamknij się, ty mała... - Blondynka unosi rękę, a jego nogi niosą go tam w ułamku sekundy, choć umysł drze się, że jest debilem.
- Odbiło ci? - Chwyta nadgarstek dziewczyny, nie myśląc ani o tym, co robi, ani - dlaczego. Ani po co.
Tylko szok w jej twarzy jest gwarancją, że faktycznie coś z nim jest nie tak.
- Co cię to obchodzi? - warczy wreszcie odpychająco, czerwieniejąc gwałtownie.
- Chcesz bić mniejszą od siebie? Weź, Ludmiła. Nie masz za grosz honoru?
- Odwal się od mojego honoru, puszczaj moją rękę! - Szarpie się, wyrywa w końcu dłoń i ogląda ze wściekłością ślady po jego palcach. - Co ci odwaliło, Maxi? Czego się pchasz w nie swoje sprawy?
- Zostaw ją - mruczy, skoro powiedział A, to musi powiedzieć i B, no nie? - Nie kompromituj się.
- Ja? Chyba sobie żar... - urywa, nagle macha rękami jak niespełna rozumu, a potem odbiega na swoich absurdalnie wysokich obcasach. Patrzy za nią, pukając się w czoło.
- Wariatka.
Spogląda z niechęcią na małą sylwetkę, skuloną na ławce.
- Ona tu wróci - mruczy pod nosem dziewczyna, nawet nie podnosząc głowy. - Pewnie poszła po obstawę.
- Nie rozumiem cię, wiesz? Po co się z nią zadajesz? Jesteś głupsza, niż wyglądasz.
- To fakt. - Wzdycha ciężko, łzy kapią na ziemię, a on czuje coś w rodzaju czułości.
Że co?
Porąbało go do reszty?
A jednak sięga do kieszeni, wygrzebuje jakąś chusteczkę.
- Nie potrzebuję twojej litości - mamrocze, niewyraźnie z powodu białego skrawka ligniny, który przyciska do twarzy.
- Nie, nie potrzebujesz. Racja.
Milczą, bo co niby jest więcej do powiedzenia?
- Potrzebujesz kogoś, kto cię obroni. - Wzrusza ramionami, przyglądając się ciężkiej łzie, kołyszącej się na jednej z jej rzęs. Hipnotyzujący widok.
Tak, nadaje się do psychiatryka, owszem. Mogą go tam odwieźć w każdej chwili.
- Chodź tu. - Już nie myśli o tym, co robi, pozwala działać instynktowi, który w jego imieniu zagarnia tę drobinkę w ramiona i czule gładzi rozsypane loki.
- Przepraszam - szepcze ona po jakimś czasie - mogło to być pięć minut albo pięć lat, bez znaczenia. - Nie chciałam, żebyś... - Przesuwa palcem po mokrej plamie na jego bluzie, pociąga nosem.
- No, spokojnie. - Sili się na rzeczowy ton, chociaż wszystko się w nim rozpływa. Ech.
- Poradzę sobie już sama. - Wstaje, otrzepuje ładną, kraciastą spódniczkę, wzdycha.
- Nie poradzisz. - Kręci głową, patrząc na nią. - Potrzebujesz kogoś i... No, jeśli chcesz... Jeśli ci bardzo zależy... No, mógłbym być kimś takim. - Jaki diabeł wypowiada za niego te słowa? Chce to cofnąć, nie potrafi. A ona się jakby rozpromienia.
- Mógłbyś być moim obrońcą? - pyta figlarnie, nieśmiałość nagle pryska. Cwaniara, patrzcie ją - jaka mądra.
Kiwa głową.
- Moim? - upewnia się.
Uśmiecha się.
- Twoim.
IV. Aniołem.
- Powiedzieli, że już prawie na pewno...
Zagryzł usta, czując jak całe ciało ogarnia przeraźliwy chłód.
- Obudzi się. - Nigdy nie słyszał większej pewności niż ta, która zadźwięczała w jego własnym głosie. Pokiwał gwałtownie głową, jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości. - Obudzi.
- Maxi. - Lena objęła jego ramię, wyraźnie z całych sił powstrzymując płacz. - Szanse zmalały praktycznie do zera.
- Mam to gdzieś! Powiedz to tym konowałom. Obudzi się, choćby to miało potrwać jeszcze ze sto lat.
- Jeśli...
- Zamknij się, jeśli nie masz już nic ciekawego do powiedzenia. I idź stąd. - Wyszarpnął rękę, usiadł na krzesełku.
Usta jej zadrżały, ale oddaliła się - posłusznie niczym dziecko, którym nie była już od wielu lat. Odetchnął głęboko, zamknął oczy.
Coraz więcej obrazów.
Każda chwila wracała ze zwielokrotnioną mocą, przypominając mu o ogromie ukrytych znaczeń. Każda, dobra i zła. Każda kłótnia i każde pogodzenie, każde wspólne śniadanie i chwila uniesień, każdy uśmiech, każde słowo - wyszeptane, wykrzyczane, wymówione z czułością, warknięte w zniecierpliwieniu, wymruczane w jej włosy, wymamrotane do ucha, wrzaśnięte zza drzwi, wyśpiewane, pełne ironii, żartobliwe i śmiertelnie poważne.
Wszędzie, w każdym przedmiocie, w każdym skrawku własnego mieszkania, w każdej melodii.
W "ich" piosence. "Hello" Lionela Richie.
Ostatnio jakoś zmieniła sens.
Hello!
Is it me you're looking for?
'Cause I wonder where you are
And I wonder what you do
Are you somewhere feeling lonely?...
Gdzie jesteś, Naty? Gdzie jesteś? I dlaczego nie chcesz do mnie wrócić? Nie wierzę, że TAM może ci być dobrze, gdziekolwiek to jest. Twoje miejsce jest tutaj, obok mnie.
Na moich kolanach, na sąsiedniej poduszce, na krześle na przyjęciu.
Na blacie kuchennym podczas porannych, szalonych - ostatnich chwil przed wyjściem do pracy.
W sklepie z ciuchami, w których wybierałaś godzinami.
Przy garnkach, w których mieszałaś z takim zapałem.
Przy grach, w które mnie zawsze ogrywałaś.
Przed lustrem, przy stole, przed otwartą na oścież szafą i górą sukienek, gdy nie miałaś co na siebie włożyć.
W ogródku, gdzie pochylałaś się nad grządką z truskawkami i wybierałaś ślimaki spomiędzy ich liści.
W lesie, gdy klęłaś na wszechobecne pajęczyny, a palce miałaś skrwawione jagodowym sokiem.
Na ulicy, gdy zaczynałaś tańczyć do melodii, dobiegającej z oddali.
W barze karaoke, gdzie pokonywałaś nieśmiałość i wdrapywałaś się na scenę tylko po to, by wyśpiewać mi z niej, że mnie kochasz.
W drogiej restauracji, gdy spytałaś kucharza, czy da się zamówić jajecznicę ze szczypiorkiem, a ja leżałem na ziemi ze śmiechu.
W oknie, wychylona do połowy, gdy naprędce wymyślałaś, co jeszcze powinienem kupić po drodze.
Roztrzaskująca jajko na podłodze, wpychająca mi na siłę syrop, gdy byłem chory, płacząca nad zgubioną spinką do włosów, wachlująca się gazetą w wielki upał, jedząca lody śmietankowe - z całą twarzą upaćkaną nimi.
Ty - tylko moja. Niczyja inna.
...Or is someone loving you?
Tak. Ja jestem, jestem i czekam. Wiesz o tym, prawda?
Tell me how to win your heart
For I haven't got a clue
But let me start by saying...
Wróć, Naty. Po prostu wróć.
...I love you.
~~~~~~~
Czasami mam wrażenie, że ciemność staje się jakby rzadsza, bardziej przejrzysta, bardziej... jasna? Ale po chwili wrażenie znika, razem z okruchami jakiejkolwiek nadziei.
Czasem czuję, że nie wytrzymam tego dłużej, że rozsypię się w proch, w srebrny pył - i ulecę ku gwiazdom. Taka ulga, prawie wolność... Gdyby nie to dręczące uczucie, że powinnam zrobić wręcz przeciwnie - zostać, zostać, zostać.
Tylko ani jedno, ani drugie ode mnie nie zależy.
I czasem wydaje mi się, że słyszę czyjeś wołanie. Czasem tak wyraźnie, że niemal rozróżniam słowa, niemal jestem w stanie rozpoznać głos, który je wypowiada. Jednak gdy jestem już najbliżej rozwikłania tej zagadki - wszystko znika.
Za każdym razem.
Czasem czuję, że nie wytrzymam tego dłużej, że rozsypię się w proch, w srebrny pył - i ulecę ku gwiazdom. Taka ulga, prawie wolność... Gdyby nie to dręczące uczucie, że powinnam zrobić wręcz przeciwnie - zostać, zostać, zostać.
Tylko ani jedno, ani drugie ode mnie nie zależy.
I czasem wydaje mi się, że słyszę czyjeś wołanie. Czasem tak wyraźnie, że niemal rozróżniam słowa, niemal jestem w stanie rozpoznać głos, który je wypowiada. Jednak gdy jestem już najbliżej rozwikłania tej zagadki - wszystko znika.
Za każdym razem.
~~~~~~~
A czas coraz szybciej przenika przez palce, coraz szybciej ucieka, przesypuje się jak piasek w klepsydrze, odlicza dni...
Rozmawiał z nią coraz dłużej, coraz ciężej było mu się oderwać, coraz gorzej znosił chwile rozstań. Nadzieja trzymała go przy życiu, nie chciał się jej pozbywać.
Kim jesteś teraz? Gdzie ty wędrujesz? O czym śnisz? O czym, Natka?
Fruwasz gdzieś wysoko, dotykasz nieba, strącasz gwiazdy i śmiejesz się srebrzyście - jak to ty?
Kim jesteś?
Chodzisz między ludźmi zagubiona i błądzisz, i nie wiesz, gdzie jesteś - i boisz się?
Kim jesteś?
A może patrzysz na samą siebie z góry - może na mnie też?
Kim jesteś?
Jesteś dalej w swoim ciele, po prostu zasnęłaś na moment, tak bywa - zaraz wstaniesz i nie będziesz o niczym pamiętać, prawda?
Kim jesteś?
Jesteś w mojej głowie, układasz w niej myśli, usypiasz jedne, budzisz nowe - i śmiejesz się ze mnie?
Kim jesteś?
A może już prawie dotykasz Tamtego świata, tylko coś jeszcze cię tu trzyma?
Ale kim jesteś?
Jeszcze człowiekiem?
Czy już - aniołem?
V. Stróżem.
Chodził wte i wewte korytarzem, znał go na pamięć - już niedługo ślady jego stóp miały wydeptać płytką ścieżkę w jasnych płytkach, ułożonych w skośne wzory.
Między automatem do kawy a tablicą ogłoszeń miał swój własny stały szlak, podczas gdy na sali odbywała się rutynowa gimnastyka jej mięśni.
I wtedy to poczuł. Korzenne perfumy. Jak herbata "Mexican Dream", którą kiedyś zamówili na próbę. Hibiskus i jabłko, czarny pieprz, anyż, goździki, cynamon, kardamon i coś jeszcze, czego nazwy nie pamiętał.
Zastygł bez ruchu.
Siedziała na krzesełku, przerzucając bezmyślnie kartki jakiegoś katalogu.
To nie były żadne halucynacje. To była Naty, JEGO Naty, w koszuli żywcem zdartej z Kurta Cobaina i podartych dżinsach, nieuczesana i ziewająca od czasu do czasu, ukazując idealne uzębienie. Wywleczone sznurowadła trampek zamiatały ziemię, gdy machała niedbale nogą. W ręce miała papierowy kubek z kawą, na policzku - ślady po deszczu, padającym od rana. Jaskraworóżowa parasolka, którą dostała kiedyś od niego w ramach żartu, ociekała przy ścianie, zostawiając na płytkach rosnącą kałużę.
- Cześć, deklu. - W roziskrzonych oczach miała rozbawienie. Usiadł obok, dotknął jej dłoni - ciepła. Palce splotły się machinalnie.
- Długo kazałaś mi czekać. - Usłyszał w swoim głosie wyrzut, zaraz obok tej niewyobrażalnej ulgi. Przekrzywiła lekko głowę.
- Jak sobie radzicie? - Upiła łyk espresso, oblizała usta.
- Źle - mruknął krótko. - Wiesz, że nie umiem obsługiwać pralki.
- Lena ci pomaga?
- Tak, ale... - Zamilkł na moment, zamyślił się. - Pusto jest, wiesz? Cholernie pusto.
- Karmisz Duncana? - upewniała się niespokojnie.
- Jasne. Ale dzisiaj wył całe rano, bez powodu.
Uśmiechnęła się dziwnie.
- Kochany psiak. A co z mercedesem?
- Na złomie. Ale po co o tym gadamy? Naty, co z tobą?
- Pozwól, że to ja ciebie pierwsza o to zapytam. - Wzruszyła ramionami. - Powiesz mi, co ty wyprawiasz? Dlaczego jesteś dla siebie taki okrutny?
- Z czym?
- Głupie pytanie - prychnęła. - Czemu obwiniasz siebie o to? Rozbiłam twój samochód, a ty masz pretensje do siebie. To nielogiczne. - Patrzyła na niego karcąco, czuł się jak upomniany uczeń.
- Bo to moja wina - mruknął, zaciskając silniej palce.
- Słuchaj, gdybyś to ty jechał... I przeze mnie, przez moją głupotę i tę kłótnię ty spowodowałbyś wypadek... To wybaczyłbyś mi to czy nie?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Wybaczyłbyś? - drążyła, przechylając się do przodu.
Milczał.
- Widzisz? Dlaczego więc nie potrafisz wybaczyć samemu sobie?
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz, Maxi, rozumiesz. I wiesz, co? Nie pocałowałeś mnie na dzień dobry. - Zrobiła pozornie srogą minę. - Więc możesz pocałować mnie na do widzenia.
- Dlaczego?
- Dlatego.
- Nie odchodź - szepnął płaczliwie jak dziecko. - Bez ciebie nie dam sobie rady!
- Nie bądź takim egoistą, bufonie jeden - mruknęła, wyswobadzając rękę z jego uścisku i gładząc go po policzku najczulszym możliwym gestem. Ucałował jej dłoń, cofnęła ją ze śmiechem. I objęła go, kubek poturlał się gdzieś pod krzesło. Jeszcze bardzo, bardzo długo nie potrafili się od siebie oderwać.
~~~~~~~
____________________________________________________________To nie były żadne halucynacje. To była Naty, JEGO Naty, w koszuli żywcem zdartej z Kurta Cobaina i podartych dżinsach, nieuczesana i ziewająca od czasu do czasu, ukazując idealne uzębienie. Wywleczone sznurowadła trampek zamiatały ziemię, gdy machała niedbale nogą. W ręce miała papierowy kubek z kawą, na policzku - ślady po deszczu, padającym od rana. Jaskraworóżowa parasolka, którą dostała kiedyś od niego w ramach żartu, ociekała przy ścianie, zostawiając na płytkach rosnącą kałużę.
- Cześć, deklu. - W roziskrzonych oczach miała rozbawienie. Usiadł obok, dotknął jej dłoni - ciepła. Palce splotły się machinalnie.
- Długo kazałaś mi czekać. - Usłyszał w swoim głosie wyrzut, zaraz obok tej niewyobrażalnej ulgi. Przekrzywiła lekko głowę.
- Jak sobie radzicie? - Upiła łyk espresso, oblizała usta.
- Źle - mruknął krótko. - Wiesz, że nie umiem obsługiwać pralki.
- Lena ci pomaga?
- Tak, ale... - Zamilkł na moment, zamyślił się. - Pusto jest, wiesz? Cholernie pusto.
- Karmisz Duncana? - upewniała się niespokojnie.
- Jasne. Ale dzisiaj wył całe rano, bez powodu.
Uśmiechnęła się dziwnie.
- Kochany psiak. A co z mercedesem?
- Na złomie. Ale po co o tym gadamy? Naty, co z tobą?
- Pozwól, że to ja ciebie pierwsza o to zapytam. - Wzruszyła ramionami. - Powiesz mi, co ty wyprawiasz? Dlaczego jesteś dla siebie taki okrutny?
- Z czym?
- Głupie pytanie - prychnęła. - Czemu obwiniasz siebie o to? Rozbiłam twój samochód, a ty masz pretensje do siebie. To nielogiczne. - Patrzyła na niego karcąco, czuł się jak upomniany uczeń.
- Bo to moja wina - mruknął, zaciskając silniej palce.
- Słuchaj, gdybyś to ty jechał... I przeze mnie, przez moją głupotę i tę kłótnię ty spowodowałbyś wypadek... To wybaczyłbyś mi to czy nie?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Wybaczyłbyś? - drążyła, przechylając się do przodu.
Milczał.
- Widzisz? Dlaczego więc nie potrafisz wybaczyć samemu sobie?
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz, Maxi, rozumiesz. I wiesz, co? Nie pocałowałeś mnie na dzień dobry. - Zrobiła pozornie srogą minę. - Więc możesz pocałować mnie na do widzenia.
- Dlaczego?
- Dlatego.
- Nie odchodź - szepnął płaczliwie jak dziecko. - Bez ciebie nie dam sobie rady!
- Nie bądź takim egoistą, bufonie jeden - mruknęła, wyswobadzając rękę z jego uścisku i gładząc go po policzku najczulszym możliwym gestem. Ucałował jej dłoń, cofnęła ją ze śmiechem. I objęła go, kubek poturlał się gdzieś pod krzesło. Jeszcze bardzo, bardzo długo nie potrafili się od siebie oderwać.
~~~~~~~
Ściany bańki, w której tkwię, są jakby cieńsze niż zazwyczaj. Jestem taka zmęczona...
Mimo wszystko próbuję się szarpnąć. I... Czuję, że coś drga, wibruje, rozwarstwia się. Pęka.
Nie wierzę.
Otwieram oczy i widzę wnętrze, wypełnione bielą. Z niedowierzaniem spoglądam na wszystko, wyciągam rękę, żeby dotknąć szafki.
Nie widzę jej przed sobą.
Tylko jasność.
W korytarzu śpi on. Siedzi, czy raczej - prawie leży na niewygodnej ławeczce, oczy ma zamknięte, a na zmizerniałej, nieogolonej twarzy niewiarygodny uśmiech.
Taki szczęśliwy.
Zbliżam się bezszelestnie, czując jak powietrze gnie się od jego spokojnego oddechu. I nie mogę się powstrzymać, muskam delikatnie jego spierzchnięte usta, gładzę włosy.
Wolno mi przecież...
Chcę przy nim zostać, ale... Coś nie pozwala dłużej utrzymać się na powierzchni ziemi, popycha mnie od spodu, wypiera do góry. Zamykam oczy, przerażona perspektywą zderzenia z szybą, ale nie czuję nic. Tylko powietrze i chłód poranka.
Spoglądam za siebie - widzę szpital. Zakratowane okna są w nienaruszonym stanie, wszystkie.
W szkle migocze wschodzące słońce.
A może nie tylko ono?
Maxi, nie bój się o mnie.
Przecież... Nie przegrałam. Wygrałam.
Zawsze wygrywam.
I wiesz, zawsze będę twoim aniołem stróżem. Zawsze.
Wiem to na pewno.
Wiem też, że sobie poradzisz.
Z tą myślą popuszczam wodze, trzymające moją duszę na uwięzi. Powietrze jest jasne... Tak niewyobrażalnie jasne...
Jestem światłem.
Mimo wszystko próbuję się szarpnąć. I... Czuję, że coś drga, wibruje, rozwarstwia się. Pęka.
Nie wierzę.
Otwieram oczy i widzę wnętrze, wypełnione bielą. Z niedowierzaniem spoglądam na wszystko, wyciągam rękę, żeby dotknąć szafki.
Nie widzę jej przed sobą.
Tylko jasność.
W korytarzu śpi on. Siedzi, czy raczej - prawie leży na niewygodnej ławeczce, oczy ma zamknięte, a na zmizerniałej, nieogolonej twarzy niewiarygodny uśmiech.
Taki szczęśliwy.
Zbliżam się bezszelestnie, czując jak powietrze gnie się od jego spokojnego oddechu. I nie mogę się powstrzymać, muskam delikatnie jego spierzchnięte usta, gładzę włosy.
Wolno mi przecież...
Chcę przy nim zostać, ale... Coś nie pozwala dłużej utrzymać się na powierzchni ziemi, popycha mnie od spodu, wypiera do góry. Zamykam oczy, przerażona perspektywą zderzenia z szybą, ale nie czuję nic. Tylko powietrze i chłód poranka.
Spoglądam za siebie - widzę szpital. Zakratowane okna są w nienaruszonym stanie, wszystkie.
W szkle migocze wschodzące słońce.
A może nie tylko ono?
Maxi, nie bój się o mnie.
Przecież... Nie przegrałam. Wygrałam.
Zawsze wygrywam.
I wiesz, zawsze będę twoim aniołem stróżem. Zawsze.
Wiem to na pewno.
Wiem też, że sobie poradzisz.
Z tą myślą popuszczam wodze, trzymające moją duszę na uwięzi. Powietrze jest jasne... Tak niewyobrażalnie jasne...
Jestem światłem.
~~~~~~~
Maszyny zaczęły buczeć, zrobiło się poruszenie. Ktoś zaczął szukać środków uspokajających, ktoś - telefonu do najbliższej rodziny, jeszcze ktoś inny nie opanował się i uronił nad nią łzę, nieprzystojącą lekarzowi.
A Maxi na korytarzu ściskał w dłoniach pusty kubek ze Starbucksa i uśmiechał się przez sen.
A ja przed chwilą tamtego skończyłam komentować xd
OdpowiedzUsuńDobra, wrócę dzisiaj, przysięgam na Bufona.
Poryczałam się już na dedykacji. Jestem dziwna, albo mam za dużo łez w zapasie na całe życie.
UsuńDziękuję.
**
Przepraszam.
Jestem już po. Dobrnęłam do Starbucksa.
Tylko to cholera straszne, że te jedyne, najpiękniejsze miłości muszą być doszczętnie zdeptane przez los. Ale oni nadal się kochają, prawda? Nie przegrali, prawda? Powiedz, że nie.
Jedyne czego chcę, to żeby znowu usiadła koło niego, ograła go w tę zakichaną grę i jedli razem lody śmietankowe. To nie jest dużo. Nie oczekuję, że zawsze będzie idealnie, ale dlaczego? Dlaczego los rzuca się na tych, którzy niczym nie zawinili? Bo czy można zawinić miłością?
Czytałam tyle świetnych książek, oglądałam tyle wyciskaczy łez – a teraz to wszystko znikło.
To najpiękniejsze co kiedykolwiek przeczytałam.
Takie naturalne, niosącą samą prawdę, miłość – taką prawdziwą, bez przepychu, bez słów, które padają tylko w kiepskich filmach.
Natalia jest tylko Maxiego, a ja siedzę i płaczę, jak nigdy wcześniej. Chyba sobie tak posiedzę. Odwodnię się przez te łzy.
I naprawdę nie wiem co teraz myśleć, pytam siebie o te pieprzone „dlaczego”, nie myślę. To boli, wiesz?
Myślę, że ty też jesteś aniołem. NIKT jeszcze nie napisał czegoś takiego.
Był jej Aniołem Stróżem. Uniósł ją do samego Nieba. Teraz została tam tylko ona. I to Naty przejęła rolę Anioła Stróża.
Ja tak bardzo tego nie chcę. Nie rozumiem, dlaczego można chcieć niszczyć taką miłość. Na świecie jest tyle małżeństw, które nawet nie zasługują na to miano, niszczą się. A taka garstka naprawdę pięknych z PRAWDZIWĄ miłością jest rzucana w płomienie.
Ich ciała. Ale dusze są wieczne. Miłość też.
Wiem, że kiedyś się spotkają. I zostaną razem już na zawsze. I jeśli w Niebie mają konsolę do gier, to znowu będzie mogła go ograć. Wtedy też będę płakać. Ale ze szczęścia.
Tak bardzo bałam się tego zakończenia. Tak bardzo chciałam żeby wstała, rzuciła mu się w ramiona i już żadna siła nie mogła ich rozdzielić.
Ja wiem, że na każdego jest pora. Ale czasem zdaje się przychodzić za wcześnie…
Nie mam pojęcia, co powiedzieć.
Mimo, że łzy szybko się nie skończą, jestem szczęśliwa, że mogę tu być i czytać takie anielskie arcydzieła. Serce mi pęka, ale jestem szczęśliwa. Najpiękniejsze i najbardziej bolesne, co kiedykolwiek widziałam. Proszę, nie.
I to „In the arms of an Angel” w tle. Boże, ja tak bym bardzo chciała, żeby oni byli razem. Maxi i toto wredne. Najbardziej. Boże.
Gdybym miała jakąkolwiek moc, nie pozwoliłabym im odejść. Stały schemat. Oni i miłość, tak? Przepraszam, ale nie mogę normalnie myśleć. Tylko ciągle „dlaczego, dlaczego, dlaczego…?”.
UsuńDlaczego?
To anielskie pożegnanie na końcu; to, jak został jej Aniołem Stróżem; to, jak wracał do wszystkiego, co należało tylko do nich. Wiem, że oni nadal przy sobie będą. Nie da pokochać się tak kogoś drugi raz. Po prostu się nie da. Wierzę, że prawdziwa miłość może być tylko raz w życiu.
On żyje dla niej. Każdego dnia będzie oddychał, by w końcu dostać tę upragnioną nagrodę i spotkać Ją w niebie. Nie mogę znieść myśli, że teraz są daleko od siebie. Kruche dwa Anioły Stróże. Żyją dla siebie – mimo, że każde z nich inaczej.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jaką historię napisałaś. Jeśli nie – może i lepiej. W przeciwnym razie siedziałabyś przed monitorem z mokrą twarzą i pytaniem „dlaczego”. Strasznie mi z tym ciężko.
Wierzę w nich. Wierzę w nich całym sercem i choć chciałabym zamordować los, to wiem, że nie jest to koniec. Przysięgli przed Bogiem, że będą ze sobą na zawsze. Na zawsze nie znaczy „do końca”. Jest nieskończonością. Wiecznością. Jak Anioły Stróże.
Jak wydasz swoją książkę wyślij egzemplarz mi pierwszej. Okej?
A gdzie poszła Natalka? Do jasności? Tam, gdzie nie ma smutku. Tam, gdzie wszystko jest dobre i można być czyimś Aniołem Stróżem.
Jej ciało przegrało. Ale miłość i dusza są takim ”na zawsze”, czyli wiecznością.
Boże, przecież ja nie zasługuję na dedykację. Nie mam pojęcia za co, nic szczególnego nie robię, ale czuję się zaszczycona, że to dla mnie jest najpiękniejsza historia na świecie.
Tęsknie za Nimi.
Kocham Cię najbardziej na świecie i dziękuję, że pośród kiczych ukrytych pod licznymi okładkami, są takie skarby – Aniołki. Jestem dumna, że płaczę właśnie nad Twoją historią. Od zawsze byłaś moją inspiracją, codziennie podziwiam Twój styl, czytam Twoje rozdziały, te starsze i nowsze, a wszystkie tak samo piękne. Dziękuję. Nie zapomnę.
Na zawsze pozostanie dla mnie najpiękniejsze.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Trzymaj się, Aniołku.
Twoja Acia.
Kogo to obchodzi, że nie śpię, czytam i słucham playlisty z kochać-bardziej (kocham tę muzykę, brat mamy wszczepił we mnie te piosenki mówiąc "To co dzisiaj słuchamy?' i pożyczając mi gazety albo książki o AC/DC, ej, koniec tej rodzinnej historii), i płaczę. W zasadzie to płakałam, ogarnęłam się, ale na końcówce znowu poleciały mi łzy.
OdpowiedzUsuńNie umiem komentować, więc może ci się to wydawać jakieś tandetne czy coś. Ugh, przedłużam.
To jest piękne, perfekcyjne (zawsze takie jest), smutne, a momentami śmieszne (nauka jazdy i słodkie wyzywanie mnie bawiło :')). Ale od trzeciej części moje uczucia zaczęły brać górę. Eh, szczęście, że zdążyłam się pozbyć tuszu wcześniej.
Wiesz, to jest chyba mój pierwszy długi komentarz. Sama się sobie dziwię.
Tak w ogóle, to czekam na one shota na JSM, ale pewnie przeczytam go w połowie lipca :( Ubolewam nad tym.
Nie zajmuję miejsca ani czasu. Chyba pójdę spać. A nie, jednak nie, playlista mnie za bardzo wciągnęła.
Pozdrawiam, przesyłam buziaki etc.
Justyna :)
Wrócę, gdy będę w stanie napisać coś sensownego...
OdpowiedzUsuńNigdy nie wzruszyłam się tak mocno, czytając opowiadanie.
UsuńNaprawdę nigdy; proszę, uwierz.
W twojej historii można było dostrzec elementy humorystyczne, romantyczne, dramatyczne. Niesamowita mieszanka, dająca niezwykle zadowalający efekt.
Człowiek nie jest w stanie pojąć tego, jak mały fragment teksu może doprowadzić go do łez. Szczęścia, wzruszenia, rozpaczy? A może wszystko naraz?
Kochanie, czytając tę publikację, nie byłam sama ze sobą w pomieszczeniu, toteż nadludzką siłą musiałam powstrzymywać śmiech, na który z każdym słowem zbierało mi się coraz mocniej, mocniej.
"- Patrz, gdzie leziesz, bufonie jeden!
- Skarbie, to ty na mnie wpadłaś. - Schyla się i zbiera z ziemi jej zmaltretowane książki.
Podaje jej kolorowy stosik jak najszybciej, by móc odejść.
Oczywiście nie słyszy nawet marnego "dziękuję".
- Łamaga.
- Mówiłaś coś może, czarna owco? - nie wytrzymuje, odwracając się z powrotem w jej stronę. - Tak się składa, że to nie ja pełzam u czyichś nóg.
- Coś ty powiedział, debilu? - wścieka się, bo dobrze wie, o co mu chodzi.
- Że jesteś żałosna.
- Mam gdzieś twoje zdanie, więc się odpierdol!
- Jak na tak potulną istotę, masz strasznie niewyparzoną gębę. Jesteś dziewczyną, nie powinnaś być wulgarna.
- Ty jesteś facetem, powinieneś być wysoki! - uderza znienacka w najczulszy punkt.
- To było poniżej pasa - dodaje znacznie ciszej, wpatrując się z rezygnacją w brązowe oczy, przesiąknięte niechęcią. Dlaczego musi być tak cholernie ładna?
- I tak wyżej nie dosięgniesz - musi mieć ostatnie słowo, zupełnie jak Ludmiła.
I odchodzi z uniesioną głową, jakby wcale nie kierowała się do swojej władczyni, by pomalować jej paznokcie.
- Boże drogi, jakie toto wredne. - Kręci głową, ze szczerą nadzieją, że ich drogi się więcej nie przetną."
Jak można nie rozczulić się, nad tak niepowtarzalnym fragmentem?
Wprawdzie, złożony był on głównie z dialogów, jednak zawierał w sobie pewnego rodzaju magię. Tę, która nie pozwala opuścisz czytelnikowi danego bloga. Znasz to uczucie?
Wymiana zdań, własnych poglądów tej dwójki jest czymś niesamowitym.
Z jednej strony są na siebie zdenerwowani, z drugiej natomiast lgną do siebie. Jakaś nadludzka siła przyciąga ich do tej drugiej połówki.
Kolejne fragmenty, kolejne wzruszenia.
Muszę przyznać, że był to jeden z nielicznych w przypadków, kiedy to ja płakałam, czytając. Niezwykle rzadko zdarza mi się rozczulać nad opisywaną przez kogoś historią, jednak w tym przypadku, moje łzy były nieuniknione.
Miłość. Niesamowita miłość, którą Natalia darzy Maxi'ego, a Maxi - Natalię.
Niby uparcie wszczynają awantury, ale czuć między nimi chemię.
Naprawdę.
"- Czego się najbardziej boisz?
Usuń- Pająków, ciemności i wielkich klaunów. A ty?
- Boję się zasnąć - szepcze tak cicho, że słowa zdają się ginąć w ciemności. - Boję się, że się obudzę, a ciebie obok nie będzie. Nawet nie wiesz, jak bardzo się boję. Że otworzę oczy i nie zobaczę tej twojej szalonej czupryny na poduszce obok.
- Dlaczego? - pyta i choć w zasadzie bardzo proste, pytanie to nie ma konkretnej odpowiedzi.
Nie słownej.
Odpowiedzią byłoby to osobliwe uczucie, gdy stukot dwóch serc zlewa się w jeden, harmonijny dźwięk, a księżyc odwraca zawstydzoną twarz na widok ich wtulonych w siebie ciał, gdzie ciężko powiedzieć, w którym miejscu jedno się kończy, a zaczyna drugie. Gdy w skotłowanej pościeli usypiają, kołysani nawzajem swoimi spokojnymi oddechami. Gdy fale złych koszmarów rozbijają się u brzegów ich własnego lądu, na który żadne mary nie są w stanie się wedrzeć.
- Nie bój się - mówi z dziwnym przekonaniem, przy każdym słowie muskając ciepłymi ustami skórę na jego ramieniu. Chwyta się go mocno jak koła ratunkowego. - Przecież zawsze... zawsze będę, rozumiesz? Będę. Będę obok. Będę w każdym twoim śnie i w każdej przerwie między jednym snem a drugim.
- Wiem. - Ściska jej małą dłoń, zdrętwiałą od podpierania na niej głowy, dotyka każdego skrawka skóry, całuje, kładzie na sercu.
Niech puls na nowo zgra się w najpiękniejszą melodię świata."
Nadszedł czas na łzy wzruszenia.
UsuńNiesamowita więź.
Wyjątkowa.
Usunęła się dyskretnie, a on rozejrzał za jakimś naczyniem. Z braku takowego złożył wiecheć róż na parapecie, tak blisko jej twarzy, jak to tylko możliwe.
- Cześć. - Głos odbił się echem, nie doczekał odzewu. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić. - Ja... u mnie wszystko w porządku, wiesz? Dostałem ostatnio premię, uzbierałem już trochę i... mógłbym ci kupić tę jedwabną sukienkę, która tak ci się podobała.
Obrócił w rękach jej szczupłą dłoń o delikatnych palcach. Obrączka zsuwała się coraz bardziej, jeszcze trochę i zgubi się zupełnie, zbyt wielka dla tej marniejącej rączki.
- Duncan czuje się dobrze, chociaż trochę chorował. Coś z jelitami, byłem u weterynarza i już wszystko wróciło do normy. Mówiłem ci, że wciąż codziennie czeka pod drzwiami o piątej, tak jak wtedy, kiedy wracałaś z pracy? Pięć minut, dziesięć, ostatnio cały kwadrans. Potem spuszcza uszy i wlecze się z powrotem na swoje posłanie, a następnego dnia znów czeka. Będzie warował do skutku... - Znów urwał, czując coraz większą gulę w gardle.
- Lena dzwoni codziennie - kontynuował, walcząc ze samym sobą. - To miłe, przecież ma dużo roboty przy dziecku... Jerry już chodzi, wiesz? W zeszłą sobotę postawił pierwsze kroczki i teraz coraz bardziej zapuszcza się w głębię mieszkania. Dorwał gitarę ojca, Fede śmieje się, że to wrodzone i że będzie gwiazdą... No, oby. Charakter ma po matce, ugryzł wuja w palec, kiedy ten sprawdzał, czy ma już zęby. No i przekonał się..."
Tym fragmentem kompletnie zwaliłaś mnie z nóg, kochanie.
Nie wypowiem się, bo nie chcą znowu płakać.
" Ściany bańki, w której tkwię, są jakby cieńsze niż zazwyczaj. Jestem taka zmęczona...
Mimo wszystko próbuję się szarpnąć. I... Czuję, że coś drga, wibruje, rozwarstwia się.
Pęka.
Nie wierzę.
Otwieram oczy i widzę wnętrze, wypełnione bielą. Z niedowierzaniem spoglądam na wszystko, wyciągam rękę, żeby dotknąć szafki.
Nie widzę jej przed sobą.
Tylko jasność.
W korytarzu śpi on. Siedzi, czy raczej - prawie leży na niewygodnej ławeczce, oczy ma zamknięte, a na zmizerniałej, nieogolonej twarzy niewiarygodny uśmiech.
Taki szczęśliwy.
Zbliżam się bezszelestnie, czując jak powietrze gnie się od jego spokojnego oddechu. I nie mogę się powstrzymać, muskam delikatnie jego spierzchnięte usta, gładzę włosy.
Wolno mi przecież...
Chcę przy nim zostać, ale... Coś nie pozwala dłużej utrzymać się na powierzchni ziemi, popycha mnie od spodu, wypiera do góry. Zamykam oczy, przerażona perspektywą zderzenia z szybą, ale nie czuję nic. Tylko powietrze i chłód poranka.
Spoglądam za siebie - widzę szpital. Zakratowane okna są w nienaruszonym stanie, wszystkie.
W szkle migocze wschodzące słońce.
A może nie tylko ono?
Maxi, nie bój się o mnie.
Przecież... Nie przegrałam. Wygrałam.
Zawsze wygrywam.
I wiesz, zawsze będę twoim aniołem stróżem. Zawsze.
Wiem to na pewno.
Wiem też, że sobie poradzisz.
Z tą myślą popuszczam wodze, trzymające moją duszę na uwięzi. Powietrze jest jasne...
Tak niewyobrażalnie jasne...
Jestem światłem."
Poddaję się. Fontanna łez, doszczętna.
Kochanie, piszesz idealnie!
~ Przepraszam, że większą część komentarza stanowią przytoczone fragmenty opowiadania.
Musiałam w jakiś sposób oddać uczucia. ♥
O Boziu... Płakałam, śmiałam się, płakałam i znowu się śmiałam. To było cudowne. Naprawdę cudowne. Boże, jaki ty masz talent. Naprawdę niesamowity. Wszystkie twoje opowiadania są super, cudo i w ogóle.
OdpowiedzUsuńPisz tak dalej.
pozdrawiam,
Cathy
Wrócę jak przestanę ryczeć ♥
OdpowiedzUsuńWypłakałam chyba wszystkie łzy ... nie one znowu napływają kiedy myślę o tym co wczoraj przeczytałam. Jeszcze ŻADEN part tak mnie nie wzruszył a uwierz mi sporo tego było.
UsuńDlaczego ? Ciągle zadaje sobie to pytanie. Przecież to nie musiało się tak skończyć. Byli tacy szczęśliwi. Nie potrzebowali żadnych romantycznych gestów które moim zdaniem są przereklamowane. Im wystarczyła zwykła obecność, i jak sobie pomyślę że nie zobaczą się już więcej w tym świecie serce mnie ściska a łzy znowu spływają po moich policzkach ( a myślałam że się skończyły). Chciałbym aby on znowu mógł się budzić i patrzeć na wtuloną w niego kruszyne, żeby znowu mógł zostać przez nią organy w jakąś zakichną grę, aby znowu mógł się z niej śmiać, aby znowu nudził się w sklepie z ciuchami, żeby poprostu byli blisko siebie. Dlaczego los musiał ukarać akurat ich ? Przecież istnieje tyle i innych par tyle innych nieszczęśliwych osób i par Dlaczego Bóg musiał ukarać akurat ich ?! Przecież zamiast jej mógł umrzec jakiś bandyta nie zasługujący na życie ale nie to musiała być ONA. Było tak dobrze ale niechciani goście zwani losem i śmiercią postanowili zawitać do ich prawie idealnego życia. Dlaczego ? On był jej aniołem stróżem przez całe życie a teraz ? Teraz to ona go chroni przed wszelkimi złami tego świata i czuwa nad nim w niebie. Obwiniał się za jej śmierć jednak to było bezsensu to wszystko było "ukartowane przez los". Ale przecież ona wygrała, tak ? I będzie szczęśliwe zakończenie, tak? I spotkają się razem w niebie, tak? I będą żyli długo i szczęśliwie, tak ? Powiesz ze tak ? Tylko mów prawdę.
Czy zdajesz sobie sprawę jakie dzieło napisałaś ? Czytalam mnóstwo opowiadań o podobnych zakończeniach ale nic nie było tak genialne i piękne jak to co przeczytałam na górze. Masz talent i to nie mały. Kurde znowu rycze myślałam że na drugi dzień przejdzie ale nic. Piszesz idealnie twoje opowiadania są jak dzieła z jakiejś drogiej i bardzo dobrej książki. Nie, nie przesadzam. Dobra nic więcej nie mogę napisać musze wytrzec łzy a przede wszystkim jakoś to opanować.
Kochanie piszesz idealnie♥ Pozdrawiam, wiki
Cześć, Aniołku. Ja wciąż płaczę xD
OdpowiedzUsuń