sobota, 6 grudnia 2014

Klatka, czyli bardzo krótka historia bez wyraźnej puenty.









Dziewczynka o oczach jak ścięty jawor
mieszka w domu z martwej cegły i smutku.
W szklanym zmierzchu podchodzi do okien, gdy rdzawo
zapalają się wiatrem rude osty w ogródku.


(Baczyński - "Wiersz o późnej jesieni")







      Rzeczywistość widziana przez pręty jest wykrzywiona, wlana w nadany jej kształt, odmieniona. Odbicie nigdy nie jest tym samym przedmiotem, zwłaszcza - obserwowane przez oczy tego, kto spogląda w lustro.
      Rzeczywistość jest inna w zależności od tego, po której stronie prętów się znajdujemy.
      Odpowiedz sobie na pytanie - czy to tobie udało się zamknąć wspomnienie w klatce? A może jednak wspomnienie zamknęło ciebie?



      Niebo nad domem jest rozpalone gorączką. Ciężkie, miedziane, wypukłe jak otwarte oko, chyli się z trudem do ciemnego dachu. Potargane szczyty drzew to pęknięte żyłki, potarte ręką, nabrzmiałe od płaczu. Zachód spływa z nich zmęczoną, krwawą wstęgą.
Chrzęst żwiru.
Trzask drzwi.
Głuchy stuk, gdy jeden but przewraca się o drugi, rzucony na płytki.
Przeczesuje ręką włosy, dłoń grzęźnie w kasztanowej plątaninie.
      - Mamooo?
Na górę. Po schodach. Poręcz ślizga się pod palcami.
      - Jesteś?
Chłód kafelków parzy bose stopy. Przykuca na palcach - otwiera ramiona, w które zaraz wpada ruchliwy słoneczny promień z potarganą, ciemną czuprynką.
Wyraźnie: różowa sukienka, kwadratowa buzia i nieokreślonego koloru ślepka, najwidoczniej podebrane ojcu.
Wyraźnie: dołeczek w podbródku, zadarty nosek.
Wyraźnie.
      - Ano jestem. - Zaciska ostrożnie ręce wokół drobnej postaci. Dziewczynka tuli się mocno do jej żeber. Pachnie zimnem.
Szybkie kołatanie serduszka miesza się ze świergotliwym głosikiem, który prędko, niewyraźnie upycha jej w ucho wszystkie wieści niecierpiące zwłoki. Przepływają przez jej głowę nierównym szmerem, nie zostawiając śladu. Skupia się na kształcie. Na zarysach kruchych ramion, na podwiniętym brzegu sukienki. Na poruszających się ustach, łaskoczących jej skroń.
      - A tatuś? - pyta nagle mała w samym środku jakiejś chaotycznej historii, gdzieś pomiędzy przerwą na zaczerpnięcie oddechu a nowym wybuchem słów. - Kiedy przyjdzie?
     - Za chwilę. Za chwilę - powtarza machinalnie. Boi się przerwać bolesną pajęczynę, która tak cudownie więzi. Zatrzymaj ją, zatrzymaj. Wczepia palce w różowy materiał, szuka wargami delikatnego policzka.
Dlaczego - taki zimny?
     - Zrobimy obiad dla taty? - Dziecko to dziecko. Niecierpliwi się. Chce się wyrwać, uciec. Lara chwyta jej rączkę, ale ta wymyka się spomiędzy jej palców. 
Odgłos kroków w oddali wdziera się jak seria z karabinu.
Nie, nie, nie teraz!
Twarzyczka blednie. Oczy bledną. Rumieniec blednie. Uśmiech jest przejrzysty.
Ucieka zapach i dotyk.
      - Nie... - Skup się, skup... Zaciska rozpaczliwie powieki.
Ucieka obraz.
      - No chodź, mamusiu - słyszy jeszcze ostatnim wysiłkiem. Już jakoś słabiej, mniej wyraźnie. Jakoś mniej - realnie.
Dlaczego drży w nim - pustka?
Ucieka dźwięk.
Wszystko ucieka.
      - Nie! - wyrywa jej się z bladych ust. - Zostań! Nie, Lily...
Wszystko.
Dlaczego - już tylko cisza?
Dlaczego?
      
      - Lara! - Teczka Diego z trzaskiem uderza o podłogę, a on sam zjawia się w drzwiach. I nie podchodzi, nawet nie - podbiega, tylko wręcz  r z u c a  się do niej, chwyta brutalnie w ramiona, miażdży w uścisku. Mocno, mocno przyciska do siebie, prawie łamiąc jej kości. I trzyma, nie pozwala ruszyć się jej roztrzęsionym rękom, nie pozwala tłumionemu szlochowi uciec z gardła. Broni ją przed nią samą. - Przestań! - krzyczy na nią, jakby była głucha. Dłonie mu drżą, podbródek też. I głos. - Przestań... wreszcie...
       Tak lekko, zwiewnie i z wdziękiem - jak przekwitnięty kwiat - opada na podłogę cieniutki, muślinowy materiał, który wysunął się z jej zaciśniętych kurczowo pięści.
Tę różową sukienkę Lily miała dostać na piąte urodziny.
No, miała.

       Dziecinny uśmiech odbity na ścianie pocięły pręgi czerwonego światła, wpadającego przez okno do pustego pokoju.

________________________________________________________________

Interpretację pozostawiam wam.

Na święta miała być Falba. Ponieważ jednak wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że nie wyrobię się nawet do Sylwestra - mam wyrzuty, że tak długo nic nie dostaniecie. Macie więc chociaż na mikołajki to coś, co przyszło mi do głowy wczoraj na nudnej lekcji i zaraz po powrocie do domu powstało - w ledwie parę chwil. Pocieszenie to nie jest, ale lepszy rydz niż nic.

10 komentarzy:

  1. Jaki śliczny szablon *o*
    wrócę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, tylko ja potrafię wrócić po TAK długim czasie. Jaki wstyd, Jezu. Pozostaje mi tylko liczyć na wybaczenie.

      Okej, Diegara. Jedna z moich najukochańszych par ever. Słodka ale twarda Lara, którą porzucił León i Diego. Klasa sama w sobie. Nic dodać, nic ująć. Nie wiem, czemu Parotta nie wpadł, aby zrobić taką parę w Violce. Oni są lepsi niż toksyczna Diecesca czy Gery. Bo Clement jest fajny i w ogle.
      No. ;>

      Klatka. Idealny tytuł, pasujący do treści. Naprawdę piękny jest sam tytuł, a co dopiero reszta. Lily, biedna dziewczynka. A Lara? Straciła dziecko. To najgorsze, co może spotkać matkę. Nur jestem nią, I ty też nie, ale wspaniale opisałaś matczyne uczucia. Boli, rozpacz, tęsknotę. Ale w końcu, wróciła. Wróciła do Diego. On też cierpi ale przynajmniej mają siebie.

      Raz jeszcze wybacz mi ten karygodny powrót. Chyba schowam się do szafy. ;>
      trzymaj się. xx
      Cathy

      Usuń
  2. Hej, Zuzka.
    Powracam z zaświatów.
    Tak mi wstyd, przepraszam.
    Ale wrócę tu, i na Ścieżki, no wszędzie ♥
    Edyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powracam z komentarzem, dość wcześnie - chyba jestem dumna, tak. Ale, nie przynudzając, przejdę już do tej idealnej miniaturki, którą Nam zgotowałaś. Jesteś wielka, wiesz? Musisz, powinnaś - oczywiście. Zawsze zachwycało mnie u najróżniejszych autorów, w tak miniaturowych tworach to, jak wiele można, mimo niewielu słów, w nich - oddać, zawrzeć. Każdy robi to inaczej, ale twój sposób - zapada w pamięci. Jak zazwyczaj, nic nowego. I cóż, jest taka rzecz, za którą podziwiam Cię najbardziej... Nie, nie talent do pisania, bo to, że go masz, i jest godny wychwalania, jest tak oczywiste jak fakt, że słońce wstaje - nie zawsze tak samo, na tej samej półkuli, ale jednak. Więc za co? Za to, że wciąż się rozwijasz. Idziesz na przód, coraz lepiej (o ile to możliwe), trafniej. I dopiero czytając tą miniaturkę, po trzech miesiącach, zdałam sobie sprawę, że ja natomiast... Stoję w miejscu. Bywa, przywykłam. Ktoś jeden jest geniuszem (TY), a drugi, z kolei - ten geniusz podziwia. Ja chcę podziwiać, bez końca. Co jeszcze? Twój styl jak najbardziej zachwyca. To, jak dobierasz słowa, rysujesz nimi obrazy - tak realne, na wyciągnięcie ręki, jest wspaniałe. Niesamowite i niezapomniane, też. No i to przesłanie. Ah! Nic tylko płakać ze szczęścia, wzruszenia, smutku - bo każdą emocję oddajesz tak prawdziwie, z niebywałą precyzją. Stracić dziecko to dla matki jedno z najgorszych przeżyć, a przynajmniej tak myślę, i Ty, idealnie to Nam przekazałaś. A przy tym, w dodatku, ta nutka tajemniczości, niewiedzy, że jednak człowiek musi się domyślać o co chodzi, rozumiesz, ale kiedy już to zrobi - wszystko nabiera sensu, składa się w całość. Jeszcze do tego Diegara, no pięknie. Wywindowałaś mnie do nieba. Dziękuje. Pisz dalej, do końca życia. Dobra?
      Edyta.
      PS: Denna ta wypowiedź, matko. Wybacz, poprawię się.
      PS2: Jak Ty to robisz, Zuzka, że nie dość, że opowiadania, oneshoty, to jeszcze miniaturki piszesz najlepsze? Wstydź się!

      Usuń
  3. Boże, Zuzka, Diegara, schocobonsy, chyba jestem przedwcześnie w Niebie.
    Widać nie potrzeba pięciu milionów słów, by pokazać piękną historię, wzruszyć i wbić się w sam środek serca. Bo – wystarczyło parę machinalnych wyrazów, słowo – już po niecałej minucie, coś zadrżało, a ja jakoś nie mogę się pozbierać. I tak jest z każdą Twoją historią. Każda zachwyca, każda przywraca tchnienie życiu, każda jest tak boleśnie realna – a jednocześnie piękna – że naprawdę nie wiem, co robić, jak tylko siedzieć, patrzeć i dziwić się, że można tak potrafić. Ze wszystkich pisarzy i artystów najbardziej kocham Zuzkę.
    Z tego zachwytu zepsułam długopis. Różowy.
    Komentarz na poziomie. Tu jestem wniebowzięta, chcę to ładnie opisać, a wyjeżdżam z moim świętej pamięci długopisem. No sama widzisz, że żal, jak się patrzy.
    Myślę, że Lilly – piękne imię, też takie chcę, dlaczego tylko ja mam czuć się skrzywdzona swoim? – nie żyje. A wspomnienia, pusty dziecięcy pokoik, strzępy głosu unoszącego się w powietrzu nie dają Larze żyć. Zawsze wracają, ze zdwojoną siłą, rozpraszają się po niebie, zamykają w klatce. Trudno jest żyć z bólem. Nigdy tak naprawdę nie wiemy, o co mu chodzi. Jakby nie mógł powstrzymać się od przyjścia i zatruwania resztek zmizerniałej duszy.
    Wspomnienia to dziwna rzecz. Tu dają tyle radości, są naszą osobistą tęczą, wiodą do celu – ich moc jest nieograniczona i cieszymy się, że mamy je w swoim życiu. Ale co z drugą stroną medalu? Są gorsze rzeczy, które – być może – powinny nigdy nie wracać, a ciągle stają nam przed oczami, jakby ze smutkiem powalając nas na ziemię.
    Kiedy matka traci dziecko, traci też siebie. To jest silniejsze od wszystkiego. Bo skarb, który tak długo nosiła pod sercem, którego obdarzyła bezgraniczną i bezwarunkową miłością, niemal tak silną jak Boga do ludzi – może mocniejszą, identyczną, trudno stwierdzić – odszedł, bez mrugnięcia okiem. I wtedy tak trudno pogodzić się z losem. Akurat „ja”, a nie ktoś inny, gorszy, z bardziej skamieniałym sercem. Złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom – nikt z nas nie ma żadnego przywileju, życie nie patrzy na serca. Niesprawiedliwe? Być może. Ale takie jest życie.
    I Diego – myślę, że ojciec znosi to lepiej niż matka, aczkolwiek być może nie okazuje tego tak bardzo. On też cierpi – bo Lilly, bo Lara, bo życie tak bardzo obojętne. I właściwie pozostała im tylko miłość – cóż więcej? Można nie mieć nic, a można mieć miłość, a i tak czuć deszcz nad głową. Czas leczy rany – prawda, z czasem wszystko się zagoi, ale blizny zawsze tam zostaną – właśnie w formie wspomnień, tych mniej przyjemnych.
    I tylko czekać. Nic więcej. Pustka i bezradność.
    Wiesz, że jesteś mistrzynią – dla mnie zawsze będziesz na pierwszym miejscu. Słowa daję, że nigdzie się tak nie wzruszam, nie śmieję, nie czekam, nie cieszę się, jak na Twoich historiach. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła, serio. Proszę Cię, nie odchodź od pisania. Bo chcę czytać, to co Twoje do końca życia i dłużej. No więc pisz. Byle co, ale pisz. U Ciebie nawet odpowiedzi na asku są twórcze (widzisz, nawet aska masz fajnego, u mnie same depresje i Bojczuk).
    Wierzę, że zdążysz z Falbą – dla moich egoistycznych potrzeb, bo jak ich dodasz, to chyba zejdę z zachwytu. Ale wtedy nie zdążę przeczytać, ech, umrę sobie później.
    W ogóle jak tylko tu wchodzę, to mi się smutno robi. Pewnie przez „Pozwól mi odejść” – maniacznie to czytam i za każdym razem reakcja jest taka sama – powódź w domu i kryzys życiowy. Najpiękniejsze.
    Oby Bojczuk nigdy Cię nie znalazła, bo szkoda takiej zdolnej, kochanej Zuzki. Mój najpiękniejszy Aniołek (nie, Bojczuk, to nie było o tobie). <3
    Kocham Cię całym serduchem. Najmocniej na świecie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja jak zwykle krótko i nie na temat :)

    Opisane cudownie. Nigdy nie przypuszczałam, że cała życiowa historia może być opisana w pigułce, w kilku prostych, dobrze dobranych słowach. Może dlatego, że sama tak nie potrafię.
    Ujęłaś mnie, naprawdę.

    Jeżeli chodzi o długość, to tak jak napisałam - nie masz się czym przejmować. Ważny jest przekaz i jakość, a nie ilość.Osobiście wolę przeczytać jedną stronę Twoich opowieści, niż trzysta pięćdziesiąt stron nijakiej książki. Bo treść wielu książek jest nijaka. Taka bezbarwna, bez smaku... Bez sensu. Ale w końcu każda książka jest poniekąd skarbem, co nie?

    Wybacz, że tak krótko, ale czas nagli.
    Ściskam mooocno!
    Ana Julia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zwyczaju odpowiadać na komentarze, ale tam.

      Aniu, ja wcale nie przejmuję się długością - czy tam raczej krótkością - tego opowiadania. Z zamierzenia miało być krótkie. Tytuł jest taki, jaki jest - nie dlatego, że chcę was za to przeprosić albo się tłumaczyć. On miał brzmieć tak od początku. Oczywiście, że mogłabym rozbudować tę miniaturkę, gdybym chciała. Ale miała dokładnie tak wyglądać, minimum treści jest celowe.
      Tak tylko mówię, żeby nie było wątpliwości. XD

      Dziękuję za miłe słowa, kochana. ♥

      Usuń
  5. Zajmę jeśli mi pozwolisz aniołeczku?♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój komentarz nie będzie długi. Wybacz mi. Nie umiem takich pisać. Poprawka. Ja nic nie umiem pisać. Cóż poradzić. Jestem tylko beznadziejnym człowiekiem, zakochanym w Twoich opowiadaniach. Miniaturka ta to po prostu cudo. Piękna i wyjątkowa. Naprawdę. Posiadasz może GG? Jeśli tak to mogłabyś mi je podać? Bardzo chciałabym poznać taką miłą osóbkę jaką jesteś Ty. Wiesz jak cudownie czyta się Twoje dzieło słuchając "I see fire"? Pięknie. W tle gra mi "zmierzch". Ale to szczegół. Siostrzyczka jest fanką tej serii. Jeszcze na dodatek Diegara <3 Kocham Cię za to. Naprawdę. Chyba skończę już moją bezsensowną przemowę. Przepraszam za ten komentarz. Wstyd po prostu.

      xoxo

      Stevie.

      Usuń
  6. Miałam tu przybyć zdecydowanie wcześniej. Wybacz, pogubiłam się. Doszłam do wniosku, że wszelkie, tak bezcenne minuty niesamowicie szybko umykają. Wobec tego powinnam się śpieszyć, nie myśleć nad przydługimi wstępami, a jednak to robię. Cóż, jestem nietypowym człowiekiem, ale to na pewno zdążyłaś dostrzec. No, może przejdę wreszcie do prawdziwego sensu wypowiedzi? Niby kilka akapitów. Niewiele lecz wystarczająco. Tak krótka treść, a potrafi wnieść naprawdę wiele. Moje poprzedniczki odpowiednio odniosły się do fabuły. Ja nie potrafię. Nie jestem pewna, czy odebrałam wszystko właściwie. A może coś nieprawidłowo odebrałam? Ne wiem. Ale za to zdaję sobie sprawę z jednego – historie Diegary w twoim wykonaniu są mistrzowskie.

    OdpowiedzUsuń