niedziela, 1 lutego 2015

Jaskółka.




Ostrzeżenia: bardzo podobne jak w PMO, czyli: wulgarny język (czasem "cholera" nie wystarcza, wybaczcie), fragmenty w kolejności kompletnie niechronologicznej - pomieszane całkiem przypadkowo (powodzenia przy łączeniu tego w całość), dziwna narracja i ogólnie dość nietypowy zapis.

W oparciu o piosenkę (tak, znowu)
Kate Bush - "Wuthering Heights"

Z tej historii jestem nawet zadowolona - dla odmiany.
Enjoy.
______________________________________________________________________




Krawędź światła tnie palce.
Serce podchodzi do gardła - jakim prawem, przecież nie bije.
Jasność drży pod powiekami.
Powietrze jest lodem, który porywa oddech - ale ona nie oddycha.
Jeden ruch - i wejdzie w blask.
Pusto i martwo - w sumie logiczne, skoro nie żyje.

A jeśli...
Bo bez ciebie nie należę do tego światła, León.
Nie zasługuję.
Zgaśnie?

A jeśli...
Bez ciebie...
Jak bez ręki. 
Zagarnie mnie ciemność tamtej drugiej strony?

A jeśli...
Zawsze robiłam wszystkim na przekór.
Przede wszystkim -  życiu.
Wrócę?...





Tak pośród pierzchliwej fali
Wieczną przelatując drogę,
Ani wzbić się pod niebiosa,
Ani ziemi dotknąć nie mogę.
~Adam Mickiewicz - "Dziady", cz. II~








Gdzieś na kuszących, wietrznych wrzosowiskach
Potoczylibyśmy się w zieleń


Oplata palcami jej delikatne dłonie, zanurza je w gęstwinie szorstkich kwiatów.
Ich śmiechy nawzajem się dopełniają, wkładają w siebie brakujące dźwięki i brzmią tak harmonijnie, staczając się wzdłuż szarych wzgórz.
Zrywa i zaplątuje jeden w ciemne loki.
Ich twarze, wysmagane chłodem, tylko będąc blisko znajdują ciepło.
Przewraca się, pociągnięta za łokcie.
Ich oddechy są jednym oddechem.
Wyrywa, znów śmieje, mając nad sobą tylko niebo i zieleń jego oczu.
Sklejone serca nie umieją bić bez siebie.

- Tylko tu i tylko z tobą.
- Tylko z tobą.
- Wiesz, że...
- Wiem.
- Nigdy cię nie zostawię.
- Nigdy?
- Nigdy, Naty.

I już nic nie jest obce. Wiatr oswojony, wrzosowiska miękkie, jego dłonie stwarzają świat od nowa.
I można wznieść się - upadając.


Twój temperament i moja zazdrość
Zbyt gorące, zbyt zachłanne


Jej uśmiech należy do niego.
Jego ręce do jej rąk.
Jej włosy może całować tylko on i wiatr, nikt inny.
Jego uścisk został stworzony według kształtu jej ciała i żadna inna dziewczyna nigdy nie pasowałaby w te ramiona.
Jej oczy mogą patrzeć tylko w jego oczy.
Jego krew żywiej krąży tylko na widok jej liliowej sukienki.
Ona zna siłę jego gniewu.
On zna na pamięć bliznę na jej bladym policzku.

- Zawsze tylko z tobą.
- Zawsze.
- Nigdy nikogo bardziej.
- Nigdy nikogo.
- Do śmierci?
- Nawet po, León.
- Kocham cię.

Wrzosowiska tańczą przed ich oczami, szumiąc - głośniejszą niż wszystko inne - historię wielkiej miłości.
I można wzlecieć pod niebo - tkwiąc na ziemi w mocnych objęciach.


Jak śmiesz mnie opuszczać?
Kiedy ja potrzebuję mieć ciebie - na własność


On tylko na nią patrzy. Kłania się z daleka. On tylko mówi, ona nawet nie słucha. On tylko jest.
I to wystarcza, bo miało nie być nikogo.

Ciemna plamka z rozwiewaną wiatrem czupryną sterczy bez ruchu pośród zimnych wrzosów.
Siada za nim i czuje ścianę, która urosła chłodem tuż za jego plecami.
- Widziałem dla nas przyszłość - odzywa się nagle stłumionym głosem, nie odrywając drętwego wzroku od pól w oddali. - Wierzyłem w nią. Budowałem dom, taki... - Wzrusza ramionami. - Nic nadzwyczajnego, ale jednak było w nim wystarczająco dużo miejsca dla marzeń. Marzyłem o tobie w tym domu. 
Drży, wyciągając rękę przed siebie na oślep. León bierze ją w długie palce i przygląda się rysom po wewnętrznej stronie dłoni. Unosi ją do twarzy.
- I teraz nie mieści mi się w głowie, że on mi to wszystko tak po prostu zabiera - mówi szeptem. Ma przeraźliwie zimne usta. - Że zostaję z niczym.
- Ja nic... Ja przecież...
- I nie potrafię pojąć... - Wstaje, nie puszczając przy tym jej ręki i przez to gwałtownie ciągnąc ją i podrywając do pionu. - Że można kogoś aż tak nienawidzić, kochając.
Porzuca jej dłoń i odchodzi, głuchy na jej krzyki.

Niebo rozpływa się jej we łzach, gdy biegnie. W przeciwnym kierunku.
I można się rozsypać - wciąż pozostając jednością.


Nienawidziłam cię
Och, no i kochałam - też


Przyciska palce do szyby. Zaparowane szkło zakwita koronkami szronu. Chucha, bezskutecznie próbując spojrzeć we wnętrze domu.
"Budowałem go dla nas."
Rani drobne pięści o okno, które nie ma zamiaru ustąpić przed jej rozpaczą.
"Że też można kogoś aż tak nienawidzić."
Krzyczy, przeraźliwie krzyczy.
A jeśli miało być zawsze i aż do śmierci, i - po śmierci, to czemu mnie nie słyszysz?
A jeśli jestem samym bólem, czemu mnie nie widzisz?
Spójrz na mnie, do cholery.
Jestem powietrzem za twoim oknem.
Spójrz na mnie, León...


Miewam złe sny każdej nocy
Odkąd powiedziałeś mi, że przegram tę walkę


On nie jest taki. Nie to, że nie jeździ konno i nie zabiera jej na ukochane wrzosowiska. Nie to, że całuje inaczej, inaczej wypowiada słowa, inaczej tańczy, chodzi, otwiera drzwi. To nie ma znaczenia.
Ale nie jest n i m. A to już ma znaczenie.
Tyle wystarczy.

Stawia ostrożnie kroki, błądząc po znajomym domu jak obcy gość. Wreszcie znajduje - gryzący obłok dymu papierosowego, a w nim szczupłe dłonie, puste oczy i usta pełne goryczy.
- León. - Waha się, czy stać, czy usiąść. Po czym osuwa na kolana i gestem tak bardzo pozbawionym godności obejmuje jego nogi. - Cholernie mi ciebie brakowało...
- Fajnie. - Zgniata w palcach niedopałek i przesuwa machinalnie ręką po jej włosach. - To wiele nie tłumaczy. W zasadzie nic, Natka. Nic.
- Kocham cię. To też nic? - Wstaje, chwyta jego twarz w dłonie. Nic nie ma piękniejszego kształtu od jego nieogolonych policzków, nic nie jest bardziej delikatne niż powieki, nic bardziej miękkie niż usta. Błądzi po jego szyi, wciąż z nieodpartym wrażeniem, że się zgubiła. Że już nie znajdzie drogi.
- Oświadczył mi się - wyrzuca z siebie, łapiąc się jego koszuli z beznadziejną nadzieją (tak, podstawowe pojęcia nie mają już dla niej sensu), że nie pozwoli jej upaść. 
Patrzy na nią. Patrzy uważnie. Patrzy w milczeniu, oczami bez wyrazu.
- I po cholerę mi to mówisz? - pyta tak spokojnie i tak obco, że równie dobrze mógłby ją uderzyć.
- Bo my...
- Nie ma już żadnych n a s, Naty. - Odsuwa zaczepione kurczowo na swojej piersi dłonie, a jej serce rozpryskuje się w drobniutkie drzazgi.
- Ale...
- Idź, jestem zmęczony. - Siada z powrotem. - Idź do niego, pewnie czeka.
- Powiedz jedno słowo, a nigdy do niego nie wrócę.
- Chyba za późno ci przyszedł ten rozum, kochanie. - Nigdy wcześniej z "kochania" nie kapał jad. - Mam nadzieję, że będziecie, kurwa, szczęśliwi.
- León!
- Idź do diabła.

Czy pamięta swoje niezgrabne kroki, ślepe od łez oczy, które już nigdy niczego nie zobaczą? Czy pamięta drzwi, które tylko zupełnym cudem ustępują pod roztrzęsionymi dłońmi? Nie pamięta.
Pamięta jakiś jasny reflektor i nagłe szarpnięcie, a może uderzenie?... Pamięta ciemność, którą się w sekundzie krztusi. I ramiona, chwytające znienacka i potrząsające nią boleśnie. I głos, który wyje, który jest zupełnie nieludzki, a jednak tak cholernie znajomy... I pamięta usta scałowujące krew z jej twarzy. Pamięta łzy, przekleństwa, rozpacz, która odpływa wreszcie gdzieś w nicość. Słodką nicość.

A ona już tylko błądzi w tym przeraźliwym chłodzie, zawieszona na skraju światłości i mroku, nieba i ziemi. Między nieznanym - a zakazanym.


Zostawię za sobą
Moje wichrowe, wichrowe, wichrowe wzgórza...


Idzie ścieżką pod rozhukanym niebem, a wrzosy tulą się do jej nóg. Kładzie się między nimi i szeroko otwartymi oczami łowi światło, do którego już nie pójdzie. Ono jej nie chce. Chyba zmarnowała szansę.
Tyle że i tak żadne niebo nie byłoby niebem bez niego.
Na ziemi wciąż się miota. Wiatr robi z nią co chce. Próbuje uczyć się od ptaków, walczy z oporem powietrza. Opada i znów się unosi, rozpryskuje jak łza, zawisa na pajęczej nici, rozrywa na kawałeczki w gęstej mgle. I tęskni, rozpaczliwie tęskni. Każdy skrawek jej ciała-nieciała to sama tęsknota, szarpiąca nią jak piórkiem i ciskająca wciąż na jego okno.
Kuli się na parapecie i łyka łzy, gdy czasem udaje jej się dojrzeć przez zamarznięte szkło jego rozpacz.
Tyle razy go pocieszała.
Gdybym mogła, zabiłabym twój smutek.
Gdybym mogła, objęłabym cię jak wtedy.
Gdybym mogła, znów wspinałabym się na palce, żebyś nie musiał się aż tak schylać do pocałunku.
Gdybym mogła, powiedziałabym ci, że dalej cię kocham.
Że wciąż cię pragnę.
Że nadal chcę być twoja.
Że dalej cię potrzebuję.
Że ty dalej potrzebujesz mnie.
Gdybym mogła, ech...



León
To ja, t w o j a Naty
Wróciłam - do domu
Tak strasznie mi zimno
Wpuść mnie przez okno...


Gdy wrzosowiska zasnują się białą płachtą śniegu, robią sobie długie spacery.
Czasem stąpa po jego głębokich śladach, śmiejąc się głośno.
Obłoki pary rozpływają się w mroźnym powietrzu.
Czasem pożycza jej rękawiczki, a sam chowa ręce do kieszeni i pogwizduje beztrosko, udając, że wcale mu nie zimno.
Kryształki siadają jej na rzęsach, topnieją i spływają drżącymi kroplami po czerwonych policzkach. Gdy mróz jest większy - zamarzają w pół drogi.
Czasem padają w śnieg i wtedy znów zimno przestaje mieć znaczenie.
Tak często biegną z powiewającymi z tyłu szalikami, ścigają się, łapią w ramiona.
Czasem zdejmuje jej czapkę w przedpokoju i całuje w lodowate usta, smakując śniegiem i wiatrem.
Długo razem siedzą, owinięci jednym kocem. Kubki stygną na stoliku, a oni odmarzają w milczeniu, trzymając się za ręce.
Chociaż czasem mówią.

- Strasznie kocham cię zimą. - Nawija mokry kosmyk na palec, podziwiając jego skręt.
- A jesienią?
- Potwornie bardzo.
- A latem?
- Okropnie bardzo.
- Wiosną?
- Wiosną tak, że bardziej się nie da.
- Więc... - Wtula się w jego sweter. - Chcę już wiosnę.
- Załatwię ją dla ciebie. - Schyla się i pociera nosem jej zimny policzek. - Dla ciebie wszystko.
- Wszystkiego nie musisz. Po prostu mnie kochaj.
- Taki też mam zamiar - śmieje się.
Za oknem zapada zmierzch.


Tak ciemno i samotnie
Po tamtej drugiej stronie 


Gdy krzyczy, nie próbuje pokryć głośnym tonem niepewności, własnego błędu, słabości. Gdy krzyczy, jego krzyk nie kłamie. Rwie ciało na kawałki każdym decybelem. Jakby krzyczało serce - ostatkami krwi, wpompowanej w puste naczynia. Jakby krzyczał cały świat. Każda chmura burzowa, każda połać ziemi, każda sosna, schylona jak najemnik pod biczem wiatru.
Pierwszy grzmot wpija się w niebo rozdzierającym łoskotem, a oni stoją.
Deszcz kapie im z włosów, twarze w nim toną. Oczy próbują przeniknąć ciemność.
- Nigdy więcej nie chcę go widzieć! - Jego wołanie wielokrotnieje w uszach jak echo.
- Nigdy. Wiem.
- Bo go zabiję. - To nie ma brzmieć jak żart i wcale nie brzmi. 
Ubranie klei się do ciała.
Dalej prawie nic nie widzi.
Deszcz szemrze, śpiewa, jęczy, maluje przezroczystymi słowami słabe zarysy ich sylwetek.
Miesza się ze łzami, których być wcale nie powinno.
Łzy mają moc opowiadania własnej historii. W ciszy krzyczą jeszcze głośniej.
Ale wreszcie i im brakuje słów.
- Wiesz, że zawsze tylko ty... - szepcze i jest pewna, że nie ma najdrobniejszej możliwości, by usłyszał ten szept, tonący w pomruku burzy. Ale on czyta z jej ust, spija głoski wprost z pobladłych warg. 
- Wiem. - W nagłym skoku chwyta ją, miażdży ją w uścisku. Unosi w ramionach, całuje wszędzie. Jego usta padają na jej skórę jak palący deszcz.
- Nigdy - powtarza za każdym pocałunkiem, choć ulewa siecze go po twarzy a wiatr porywa większość liter z wykrzyczanych wyrazów. - Nigdy on. Zawsze ja. Nigdy. Zawsze. Nigdy. Zawsze. Będziesz moja albo niczyja.
- Twoja albo niczyja. - To  o n a  jest jego echem. Odbija wszystko, co dostaje.
Nie stać ją na więcej.
Grunt, że wszystko zostaje wybaczone.
Kiedy wreszcie rozstają się i odbiegają w swoje strony - pod burzowym niebem - są przemoczeni do nitki.


Więdnę
Dotarło do mnie, że przeznaczenie
Nie ma sensu bez ciebie


A jeśli wsunę palce w twoją dłoń? 
Nie poczujesz - ni muśnięcia?
Jękiem.
Jeśli zatańczę w twoich źrenicach odpryśniętym promieniem księżyca?
Nie zobaczysz - ni przelotnego błysku srebra?
Wołaniem.
Śmierć zaklęła mnie w pustkę.
Modlitwą.
A jeśli krzyknę, nie usłyszysz - ni szeptu?
A jeśli będę błagać, nie uczujesz - ni drgnienia?

A co jeśli, co jeśli uwierzysz, że jestem prawdziwa?
Nie wpuścisz mnie?
Twojego pragnienia?
Twojej słodyczy?
Twojego spełnienia?
Twojej radości?
Mnie?...

Wracam
Mój kochany
Mój okrutny
Jedyny śnie
Jedyny Panie


- Nie obchodzi mnie to.
Znów zaciśnięte usta, twarde jak stal spojrzenie i pobielałe dłonie.
- A powinno.
Dlaczego to wszystko tak nagle się wymyka - a jednocześnie trwa?
Oni nie umieją żyć osobno.
Ale razem też nie za bardzo.
- Przecież wrócę - dodaje ze zrezygnowaniem. Wiosenne słońce zaplątuje w ich skrzyżowanych spojrzeniach.
- Nie wrócisz. - A jednak potrafi zabić delikatność tego światła - słowem ostrym jak ciachnięcie noża.
- Wrócę, przecież mówię! - rzuca ze wzburzeniem. - Muszę... C h c ę  tam jechać, León. Nie masz prawa mi tego zabraniać.
- Nie? Nie mam prawa? - Szczęki mu drgają. - A kiedy byłaś moja, też mówiłaś, że nie mam prawa? Kiedy się nie broniłaś, też myślałaś, że nie mam prawa? Kiedy sama o to prosiłaś, wtedy też nie miałem pierdolonego prawa? Jak to jest, Naty?
- León... - Z całej tej wypowiedzi ona zauważa jedynie formę czasowników. Czas przeszły. - Jestem twoja. Cały czas.
- Tak. Tak bardzo jesteś, że aż mnie zostawiasz.
- Jezu, dlaczego ty nic nie rozumiesz... - Opada na ziemię, wczepiając trzęsące się palce we włosy.
Klęka obok niej.
- Rozumiem to - mówi spokojniej, dotykając jej zimnego policzka. - Ale nie akceptuję. Słyszysz?
- Ale to mi pozwoli...
- A co ze mną? - przerywa szorstko. - Wiem, co ci to daje. Ale ja nie potrafię z ciebie zrezygnować tak jak ty ze mnie.
- W którym momencie rezygnuję z ciebie? - szepcze przez zdrętwiałe usta.
- Teraz.
- Nie odchodzę na zawsze. León, to najwyżej parę lat.
- To wieczność. Dla mnie wieczność.
- Jesteś pieprzonym egoistą! - Uderza go w pierś, ale on szybko chwyta jej pięść i ściska tak, że aż krzywi się boleśnie.
- Jeśli teraz odejdziesz... - mówi łagodnym, cichym tonem. - Możesz już nie wracać.
- Ja... - dławi się powietrzem, które tamuje jej oddech, zwalnia tamy łez i rozrywa od środka na kawałki.
- Podejmij decyzję, kochanie. - Wstaje niespiesznie i chce odejść, zostawiając ją klęczącą. Ale po ledwie kilku jego krokach zrywa się jak przyciągnięta mocną nicią, biegnie, wpada w jego ramiona.
Podejmuje.
Nigdzie nie jedzie.
Moja miłość jest warta wszystkiego, co świat ma do zaoferowania.
Moja miłość przetrwa wszystko.


Zbyt długo błądziłam w nocy
Wracam do niego, aby wszystko naprawić


Bo życie bez niego nigdy nie było życiem.
Obejmuje rękami ramiona. Wzrok ma tępy, jakby wypłowiały, niedowidzący. Patrzy w okno i liczy, ile kroków musiałaby wykonać, żeby wyjść z tego, w czym teraz tkwi.
- Jesteś smutna.
Nienawidzi tego, że ma przez niego poczucie winy.
- Nie.
- To czemu się nie uśmiechasz?
Bo jej uśmiech jest własnością innej osoby.
- Chyba jestem zmęczona. - Zaciska palce, wbijając sobie paznokcie przez materiał bluzki.
Życiem.
- Myślę, że powinnaś się oderwać od tego wszystkiego. - Podchodzi, trąc lekko bokiem kciuka o jej skroń. - I przestać myśleć, że zrobiłaś coś źle.
No bo wszystko.
- Nie myślę.
- To przeszłość - tłumaczy. Ciepło, cierpliwie, bez ani jednej ostrej nuty. Czemu więc ma ochotę go uderzyć? - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Nawet on.

Czy można kogoś skrzywdzić miłością?

- Nie mów, nie trzeba. - Odsuwa jego rękę.
On jest samym spokojem.
Spokoju też można nienawidzić, jeśli się jest wychowanym przez wiatr.
- Chciałbym...
- Nie kocham cię - mówi głosem bez wyrazu. Wychodzi.

Łatwo odchodzić, jeśli się już nie ma dokąd pójść.


León!
To ja, twoja Naty!
Wróciłam (do domu?)
Ale cholernie mi zimno
Wpuść mnie przez okno...


I wie, że już nie znajdzie spokoju.
Kochałam cię.
Ani przez sekundę nie przestałam.
Ani wtedy, gdy na mnie krzyczałeś - nie przestałem.
Ani wtedy, gdy odchodziłam - nie przestałam.
Ani wtedy, gdy patrzyłam na ciebie z oddali - nie przestałam.
Dłonie pocięte szybami.
Myślałam o tobie.
Oczy obolałe - obrazami.
Tęskniłam za dotykiem.
Stopy zmęczone - powrotami.
Modliłam się o sny.
Gdy byłam.
Gdy odeszłam.
Gdy wróciłam.
Gdy nie chciałam odejść.
Teraz - jestem.
Zaklinając czas, żeby cofnął sam siebie i zaniósł prośby na wzgórza, gdzie nieutulone wrzosy tęsknią za beztroskimi latami. 

Pozwól mi zdobyć
Pozwól mi zagarnąć twoją duszę
Pozwól mi ją posiąść
Przecież wiesz, że to ja -
Naty...


I będę za tobą chodzić.
Będę cię prześladować.
Będę wlewać tęsknotę w twoje sny.
Będę zamarzać za twoją szybą, rozpadać się każdego dnia, unosić się w twoim mózgu.
Będę próbować.
Do zakrwawionych pięści.
Do załzawionych oczu.
Do utraty sił.
Do utraty nadziei.
Do utraty wiary.
Do zwątpienia w miłość.
Do upadłego.
Aż znajdę sposób, żebyś mnie dostrzegł.



Nec tecum possum vivere
Nec sine te

Świat dawno zgubił sens. Miejsce kolorów nasycił bielą, konsekwentnie odbierając zarysy życia. Pustka białej kartki otoczyła go ze wszystkich stron, dusząc milczeniem i ściskając jak całun. Istotnie był żywym trupem. Wyrwali mu serce, nie?

Śnieg miał dziwny, ostry zapach. Niebo tonęło w dymie. Choć wszędzie rozlewały się w różnych proporcjach szarość i biel, w jego oczach zakwitały zielenią i fioletem, błękitnym niebem, jej brązowymi oczami i lśniącymi sprężynkami włosów. Zaciskał powieki i obraz momentalnie się zmieniał - drobne ciało dygotało w jego ramionach, ciemne loki były pozlepiane krwią, oczy nieprzytomne i zasnute mgłą, a w polu widzenia tańczyła tylko czerwień, barwiąc wszystko swoją śmiertelną krasą. Krzyczał. Jedyne o czym marzył, to wyrwać ją ze szponów ciągnących jej duszę gdzieś daleko. Szamotał się z wyrokiem - wydanym w ułamku sekundy i z rozkazem natychmiastowej egzekucji. Całował sine wargi, jakby mógł oddać im własny oddech, zafarbować policzki dawnym rumieńcem, ogrzać ją, cofnąć z powrotem w żyły strumień krwi ściekający jej po brodzie i moczący mu ubranie.

Bóg wziął serio jego przeklęte słowa i tego León nie mógł mu wybaczyć.

Ludzie wciąż przychodzili i przychodzili. Wdzierali się nieproszeni do jego domu i zasypywali okruchami fałszywych słów, w których tonął. Dławił się litością i wszystkimi kłamliwymi pociechami.
Może tylko Francesca była szczera.
- Myślisz, że to twoja wina, że zginęła.
- Myślę? - sarknął zza przyciśniętych do ust dłoni. - Ja to wiem.
- Ale to...
- ...prawda, Fran! Pieprzona prawda. Nie mów mi tego, co wszyscy.
- Nie mówię. Próbuję cię zrozumieć. - Jej łagodny głos brzmiałby jak kojąca muzyka, gdyby nie to, że znieczulił się na wszystko. Dźwięki też.
- Zabij kogoś, to pogadamy.
- León.
- Czego?
- Nie nienawidź życia. Ono toczy się dalej.
Nagłym zrywem rzucił się do jej gardła, zaciskając na nim palce. Z trudem mu się wyrwała, padając bez tchu na fotel.
- Czemu się bronisz? - rzucił wściekle, nim zdążyła odzyskać oddech. - Czemu chcesz zatrzymać życie? Przecież właśnie mówisz mi, że nawet bez niego da się żyć! Nie widzisz, jakie to durne? Mojego życia już nie ma! Umarło!
- Ona umarła, nie ty - wyszeptała zachrypniętym głosem.
- Właśnie o to chodzi! Ona... - Osunął się na klęczki. - Ja powinienem umrzeć, nie ona, ja! Prosty rachunek! Jestem gnojem, kretynem, nawet nie wiem, czym jeszcze! Skrzywdziłem ją. Przecież mogła być szczęśliwa.
- To teraz pokutuj. Masz za co. - Wstała i wyszła, trąc drobnymi dłońmi szyję, na której majaczyły siniaki. Patrzył za nią pustym wzrokiem.

Na cmentarzu spotkał Jego. Spojrzeli na siebie jak sukinsyn na sukinsyna, bez słowa stanęli przy jednej zasypanej śniegiem mogiłce, położyli na niej obok siebie - bukiecik szklarnianych róż i kępkę bladych, zasuszonych wrzosów.
Poszli.

Wsunął czerwone dłonie w kieszenie i kopnął pobliską zaspę. Coś poruszyło się nad jego głową. Drgnął i spojrzał w niebo. Przemknęła po nim czarna plamka. Wbrew sobie śledził jej lot, aż usiadła na sztachecie pobliskiego płotu i zmierzyła go spojrzeniem błyszczących oczek. Miała jasny brzuszek i elegancko skrojony, czarny płaszczyk.
Jaskółka.
Gapił się na nią jak osłupiały. Skąd jaskółka w środku zimy?...
W dodatku podlatująca bez lęku do człowieka?
Oswojona może i by się nie bała... Ta rzeczywiście spoglądała z ogrodzenia spokojnie, bez strachu, uważnie, przechylając lekko główkę. Jakby go znała. Jakby przyleciała do niego.
Wyciągnął ręce, a ptaszek od razu zareagował. Zafurkotał piórkami, usiadł. Wbijając cienkie pazurki w brzeg jego dłoni złożył skrzydełka.
I - nagle się przechylając - wtulił łebek pod jego palec. Miał na jasnym policzku drobną szramę.

A on rozpłakał się.
Kompletnie bez powodu. 







Sine te nihil sum.








___________________________________________________

^Nie mogę żyć z tobą ani bez ciebie (łac.)
^Bez ciebie jestem niczym (łac.)


Bezpośrednią inspiracją do napisania tej historii i jednocześnie podstawą, na której ją oparłam (w rezultacie pisząc kolejny songfic - chyba lubię to robić) była piosenka, która sama powstała zainspirowana "Wichrowymi wzgórzami" (nosi zresztą ten sam tytuł). Taka trochę inspiracjocepcja (nieśmieszne, deal with it). Nie mogę więc powiedzieć, żebym wzięła pomysł z książki Emily Bronte, zwłaszcza że dopiero mam w planach ją przeczytać. Natomiast jakieś luźne, dalekie nawiązania do jej fabuły na pewno się tu znajdą, skoro wykorzystałam utwór oparty na powieści. To tak a propos.

Nie muszę mówić, że na potrzeby opowiadania zmieniłam imiona w przytoczonych cytatach, bo ciężko byłoby, żeby Naty mówiła do Heathcliffa. To oczywiste. Natomiast, co do samej piosenki. Ja osobiście uważam ją za dzieło niesamowite. W każdym calu. Ale wiem też, że sposób śpiewania Kate i jej specyficzna barwa głosu wielu ludzi zwyczajnie drażni. Gdyby ktoś chciał, to bardzo polecam przesłuchać ten cover (zamiast oryginału). A nuż komuś się spodoba. 

6 komentarzy:

  1. Suzan <33333 KC

    OdpowiedzUsuń
  2. Skomentowałabym przy "Opowieści", ale wolałaś przy Lety, więc jestem tu.
    Dla mnie bez różnicy. I tak nic sensownego nie napiszę -,-

    Od czego zacząć? Może od początku. Tylko czy jest jakiś początek? Hmm...

    Długo się zabierałam do komentowania. Naprawdę długo. Sama nie wiem dlaczego. Brak czasu, szkoła, blablabla... Nie mam zamiaru się tłumaczyć. To by było żałosne z mojej strony. Nie chodziło tez o brak chęci, bo miałam ich dużo. Po prostu nie komentowałam, tyle.
    Wczoraj w nocy jednak weszłam tu i przeczytałam, że nie wiesz czy wrócisz i tak dalej. No to się zawzięłam i zmusiłam mój móżdżek do pracy. Jak na razie bez rezultatów, ale nie oszukujmy się - będzie tylko gorzej. Mam jednak nadzieję, że jakoś dotrwasz do końca tego komentarza. I znowu - nie wiem dlaczego (z natury mało wiem), ale zależy mi na tym. Bardzo.

    Początek jest długi i bezsensowny - nie wart rozpisywania (ale i tak muszę o tym wspomnieć - jestem pełna sprzeczności). Któregoś pięknego dnia (chyba wtedy padało, ale mniejsza z tym) skakałam sobie po blogach i szukałam. Szukałam takich, które, no, przebiją się przez ten Fiolkowy świat i choć trochę mnie poruszą. Może jestem chora, może powinnam się leczyć... Mam to gdzieś. No i właśnie oto trafiłam sobie tu. Od tamtej pory czytam wszystko. Pierwsze party czy rozdziały (opowiadanie też czytam) jakoś próbowałam komentować. Zostawić ślad po sobie - w końcu wypadałoby, nie? No i coś tam faktycznie pisałam, ale to takie... Hmm... Beznadziejne. Coś typu "Piękne, wzruszające, oddaj talent, czekam na next". I koniec. Tak, ja i moje motywujące słowa. Stwierdziłam, że jeżeli nie umiem pisać sensownie i logicznie, to po co w ogóle zaśmiecać komuś bloga? No i jakoś tak przeszłam do biernego blogowania.
    Potem poznałam bliżej Acię i trochę mi się odmieniło. Acia, takie cudowne stworzonko <3

    Mniejsza z tym, mam tendencję do rozpisywania się. I poruszania mało ważnych kwestii. Przejdę teraz do tematu, bo mi zaraz miejsca nie starczy.

    Nie ukrywając "Jaskółka" jest jednym z moich ulubionych os'ów. Nie chodzi tu o Naty, którą kocham, Leona, którego ubóstwiam, ani o Lety (jedno z najpiękniejszych możliwych połączeń). Jak by było o Fedemile (faktycznie nie lubię tej pary) to i tak bym przeczytała. Zresztą - nie ważna para, tylko treść. Wracając...
    Nie wiem (znowu) dlaczego. Tak po prostu mam. Przeczytałam ją już dawno (jeżeli tydzień można nazwać dużą jednostką czasu) i stale do niej wracam. Teraz czytam ją po raz setny i ciągle nie mogę wyjść z podziwu. Może nauczę się jej na pamięć? Tak będzie chyba łatwiej...
    Jak Ty to robisz? Wystarczy piosenka, by cała historia ułożyła Ci się w głowie. Piszesz pięknie - ale to oklepane, to słowo "pięknie". Napiszę więc: fenomenalnie. A więc; fenomenalnie dobierasz epitety, masz fenomenalne pomysły, fenomenalnie zlepiasz wszystko w całość. Cała historia jest fenomenalna. Nie żeby inne nie były - są. Tylko "Jaskółka" jest dla mnie w pewien sposób wyjątkowa. Nie pytaj jak ani dlaczego, bo sama nie mam pojęcia. Po prostu ciągle chcę do niej wracać. Niewiele os'ów oddziałuje na mnie w ten sposób.
    Wiesz, taki sentyment. Może gdzieś ją sobie zakoduję w móżdżku, taką mam nadzieję, choć szanse są znikome.

    Mam do Ciebie... Hmm.. Szacunek? Nie, nie to słowo. Zaczynam myśleć, że tego co czuję nie da się opisać. Mimo to spróbuję. Mam wrażenie, że przez to pisanie dajesz poznać siebie. Tak, wiem, głupie to, co tutaj wymyślam. Ale tak czuję, jak mówiłam - chyba powinnam się leczyć. Umysł podpowiada mi, że przychodzi ci to łatwo. Po prostu siadasz i piszesz. Co więcej piszesz idealnie. Naprawdę uwielbiam wszystko, co jest Twojego autorstwa i stąd właśnie czerpię inspirację (ale inspiracja to nie wszystko, jakiś talent też by się przydał, nie? Eh, mój przypadek jest beznadziejny.).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o rodzinę i problemy... Wiesz, no, życie jest okropne. Sama mam dużo dużych problemów (głównie ze sobą, ale wiesz... Siostra, choroby i te sprawy -,-). Nie wiem o co tam chodzi - Twoja sprawa - mogę się jedynie domyślać co czujesz. A skoro nie masz sił na pisanie, musi być naprawdę podle. Mimo tego mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym. Zaweźmiesz się i dźwigniesz to, co Ci się tam przypałętało. I wrócisz do nas szybko!

      Co więcej napisać? Czytałam i czytać będę.
      Pozdrawiam, Ana J.

      PS.: Wybacz, uprzedzałam, że nie umiem komentować.
      PS2.: Mam nadzieję, że nie zwrócisz specjalnie uwagi na powtórzenia i błędy.
      PS3.: Nigdy nie umiałam motywować ludzi - przepraszam razy trzy.

      Usuń
  3. Powiedziałam (no, napisałam) w poprzednim komentarzu, który jest pod następnym postem (to takie dziwne -.-), że wrócę z komentarzem tutaj. Przy Lety. I teraz tak sobie myślę... Tam napisałam, że brakuje mi słów, że nie mam pojęcia, co mówić. W takim razie po tym powinnam zostać niemową chyba przez miesiąc. Choć bardzo wysoko, nie wyobrażasz sobie nawet - jak bardzo, cenię wszystkie Twoje dzieła, w ogóle wszystko, co napiszesz, nikogo chyba nie zdziwi, że niektóre z nich kocham jeszcze bardziej niż resztę. I nie jest to spowodowane poziomem, bo nie jest tak, że niektóre owoce Twojej pracy są "dobre" a inne "bardzo dobre". Nie. Wszystkie są na niesamowicie wysokim, nieosiągalnym wręcz dla większości - w tym mnie - poziomie. Bo talentu to Ty masz w cholerę, że tak brzydko to ujmę. A mam wrażenie, że nie pokazałaś nam jeszcze go w całej okazałości i jeszcze nie raz nas zaskoczysz - tego jestem pewna. Przy wyborze tym kierowałam się bardziej subiektywnymi odczuciami. Mówiąc bardzo prosto - tym, co najbardziej mi pasowało. Choć nie da się ukryć, że zachwycasz wszystkim, co piszesz. Do tej pory mimo wszystko - chyba najbardziej uwielbiałam te opowieść o Lenarico. Samej treści niby było tam bardzo mało, za to pełno dialogów (i humoru). Ale urzekłaś mnie tą prostotą. Kompletnie oczarowałaś. A teraz napisałaś "Jaskółkę". I mam ochotę się schować. Czuję się tak przeraźliwie malutka i nic nie warta w obliczu takiego geniuszu. Bo żadne inne słowo nie jest bardziej adekwatne do tej perły, którą miałam zaszczyt czytać, a teram mam zaszczyt komentować.
    To jest wręcz prawdziwe dzieło sztuki. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tak ogromnym, że ze swoją prymitywnością, wątpię żebym mogła ubrać to w, odpowiednie!, słowa. Bo to zdaje się, szczególnie w moim przypadku, graniczyć z cudem. Tyle piękna, tyle... magii. W jednym miejscu, to niezwykłe. To nie do pojęcia dla tak ograniczonego, co wiem nie od dziś, i prostego umysłu, jak mój. Wybacz mi te bezsenwowne słowa, które nie przekazują żadnej wartości. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co miałabym napisać. Nie umiem nawet nazwać tych wszystkich uczuć jakie we mnie wywołałaś, idę skoczyć z dywanu. Ten komentarz to dno, jak ja. Al nie o mnie.
    Czytałam kolejne zdania i wciąż chciałam więcej, i więcej. Strasznie zachłanna się przez Ciebie stałam. XD I jak już doszłam do końca to myślałam, że tak, jak na końcu León, rozpłaczę się. Bo końcówka była chyba i tak najpięknieksza. Prześliczna. Najbardziej wzruszająca. I ta jaskółka. Ta tytułowa jaskółka. Do samego końca się zastanawiałam skąd ten tytuł. I teraz wiem. I ona miała tą szramę, jak Natalia. I podleciała do nieho. I ona ją w jakiś sposób symbolizuje... (skąd Ty bierzesz te wszystkie pomysły?...) I on się rozpłakał. I ta perełka dobiegła końca. I, o matko jedyna, ja też miałam ochotę się poryczeć. Jak Ty to zrobiłaś? Jak?
    Nigdy się nie rozklejam z takich powodów. Nieważne co by to nie było. (Chyba, że to jakaś moja ulubiona para wtedy przeżywam bardzo i jestem tego momentami bardzo bliska - ale to się nie liczy.) Ogólnie rzecz biorąc nigdy. Nawet na Titanicu, co wszyscy tak mówią, jak to oni za każdym razem płaczą. A ja - nic. A tu mam ochotę usiąść i się rozryczeć. Naprawdę. Aż siebie nie pozmaje. Niby tego nie zrobiłam, tylko mam taką ochotę - to jeszcze różnica, ale mimo wszystko... Tylko jeden One Part, One Shot, czy jakkolwiek to nazwać takie uczucia do tej pory we mnie wywołał. A nie, sorry, dwa. Zapomniałam o "Czternastu minutach" Marci i Sary. Boże, jestem żałosna. W takim razie z Twoim to będą już trzy.
    Nie wiem, co miałabym jeszcze powiedzieć. Jestem niesamowicie niestabilna psychicznie w tym momencie, więc lepiej zakończę mój pozbawiony sensu wywód i wyjdę stąd, zanim naprawdę się rozkleję. Dziękuję za tę perfekcję w każdym calu. Za to piękne, dopracowane i przemyślane dzieło sztuki w tle z tą prześliczną piosenką. Dziękuję, że to napisałaś i że opublikowałaś. To jeden z trzech najlepszych partów, jakie w życiu czytałam. Dziękuje raz jeszcze.
    Kłaniam się nisko, bardzo nisko, Tyśka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, Zuziu.
    Na samym początku przeproszę, tak - od razu. Bo to będzie okropny komentarz - okropny i krótki. Ale to dlatego, że po tym OS nie potrafię pozbierać myśli, nie potrafię sklecić odpowiedniego zdania. To jest... nie powiem, że 'idealne', bo to zbyt słabe słowo. To - oficjalnie - mój ulubiony Oneshot w Twoim wykonaniu. To po prostu... matko. I nie wiem, co najbardziej na to wpłynęło. Fabuła, para, styl? Myślę, że całość. Od pierwszego zdania po ostatnie. Wszystko. Jest. NIEZIEMSKIE. Takie - o, kosmiczne. Jakim tylko Ty potrafisz zrobić. Zazdroszczę Ci - bardzo. I płakałam... z tak wielu powodów. Że nie skończyło się happy endem, że się kochali - ale nie mogli być razem, że ta piosenka, że Natalka wciąż była - zapomniana, za oknem (tu: "Jestem powietrzem za twoim oknem. Spójrz na mnie, León..." - prawie się udławiłam łzami, dziękuje bardzo) - że, to było tak cudownie napisane, tak uczuciowo, tak ładnie rozmieszczone, że ta piosenka, że moja samoocena już nie istnieje. To wszystko... i jeszcze więcej. Jesteś moim mistrzem. Na równi z Kingiem, tyle w temacie. Wydaj jakąś książkę, okej? Dla mnie... Błagam. I pisz, pisz, pisz - ale jak będziesz miała na to ochotę, oczywiście - bo bez Ciebie, to tak, jak już mówiłam, nie to samo. To 'pustka', wiesz?
    Dziękuje Ci za to CUDO. Będę wracać i czytać, przed snem. Zobaczysz ;D Chyba nic nie ruszyło mnie tak bardzo od twojego 'Oderwani'. Jak Ty to robisz?... Na pewno nie jesteś człowiekiem, to już wiem.
    Kocham Cię. Kocham to. Na zawsze.
    Edyta.
    PS: Mówiłam, że komentarz okropny? Weź mnie zabij ;-;

    OdpowiedzUsuń