niedziela, 1 marca 2015

W kawałkach.





 Oli             
Lepiej późno niż wcale.                             









drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa
(Halina Poświatowska)










There wasn't much I used to need
A smile would blow a summer breeze
Through my heart

Now my mistakes are hunting me 
Like winter came and put a freeze
On my heart


Zimny pokój hotelowy, 8:32
Umieram jak co dzień.
Może dziś trochę bardziej.
Zaprosili mnie na imprezę z inteligentnym tekstem: "Weź osobę towarzyszącą".
Pustko, pójdziesz ze mną?

A byłaś moim odbiciem.
Negatywem.
Drugą stroną obrazka.

Przedszkole to dom wariatów. Dosłownie i w przenośni. Tak strasznie dużo tu dziwnych twarzy, dziwnych odgłosów i dziwnych zachowań. 
Rudy chłopak wlazł na wieżę z klocków i udaje King Konga, młócąc bladymi piąstkami swoją mizerną pierś.
Dziewczynka w czarnym golfie robi pogrzeb swojej Barbie, nakrywając ją odwróconą do góry dnem wanienką innej lalki - to nic, że nagrobki błękitne nie są - i usiłując wbić w dywan krzyżyk z posklejanych taśmą ołówków.
Jakieś podejrzanie piegowate bliźniaki prowadzą intensywny handel żetonami z pokemonów.
Brunecik ze smarkiem jedzie kartonowym czołgiem, a jego ukochana, która wciąż nosi pampersy, wymachuje za nim żałośnie strzępkiem podartej chusteczki.
Słowem, horror. Nawet jeśli jest się jedynym normalnym - to jak obronić się przed stadem psycholi, skoro w zasięgu ręki ma się tylko arbuzowego lizaka, sztyft zaschniętego kleju i ludzika z kasztanów?
- Zabiję was wszystkich! - oznajmia zasmarkany chłopczyk, przeładowując swojego kałacha, który kiedyś był rolką po papierze toaletowym. - A ciebie najpierw, dziewczynko. - Mierzy w niego z broni i mruży jedno oko. Zupełnie machinalnie uchyla się przed papierową kulką i siada zdezorientowany na podłodze. Co robić? Dokąd uciec? Wyczuwa za sobą ciężką draperię obrusa i daje pod nią nurka, żeby choć tak prymitywną barierą jak kawał zielonego płótna odgrodzić się od tego grona wrzeszczących idiotów.
Pod stołem jest ciemno, ale dostrzega zarys jakiejś skulonej sylwetki bez twarzy.
- Ja tu siedzę - oznajmia cień gburowato.
- Ale starczy dla mnie miejsca?
- Nie. Potrzebuję dużo przestrzeni dla swojej dziwności - warczy oderwany od osoby głos.
- Tu wszyscy są dziwni - zauważa spostrzegawczym tonem, odrobinę się odsuwając. - Ten od czołgu chciał mnie zabić.
- Maxi? Bo to kretyn.
- Wiem.
- A nawet kretyn do kwadratu.
- Co to znaczy?
- Nie wiem. - Cień wzrusza ramionami. - Luca tak mówi.
- Kto to?
- Święty Mikołaj.
- Dziwnie mówisz - zauważa niepewnie.
- Bo jestem dziwna, nie słyszałeś?
- Dlaczego?
- Bo tak. Wyłaź stąd, bo cię oślepię.
W jego wyobraźni natychmiast rośnie obraz nieznajomej rzucającej się z pazurami do jego twarzy. Ale przerażenie sprawia, że nie potrafi się ruszyć.
- Okej. Sam chciałeś. - W ciemność wbija się nagle strumień światła, a on zaciska powieki i krzyczy, ale zaraz czuje na ustach dłoń. - Odbiło ci? Zaraz ktoś tu przyleci.
Ta ręka jest bardzo mała, zadziwiająco miękka i ciepła. Pachnie rumiankowym mydłem, co niespecjalnie pasuje do atakującej ludzi harpii.
- Dobra, już nie będę - mamrocze w jej palce i szybko odpycha je od swoich ust, pospiesznie umykając poza obręb światła latarki. A potem nagle wpada na genialny pomysł i wyrywa przedmiot z drobnej dłoni, kierując go na jej twarz.
- Ej! Zwar... zwariowałeś? - Zasłania niezdarnie buzię. Spomiędzy różowych paluszków łypie na niego całkiem normalne, zielonkawe oko. - To moje, oddawaj.
- Nie. - Zaciska mocno chwyt na kolorowej obudowie. - Dlaczego jesteś dziwna? Powiedz, to ci oddam.
- A bo ja wiem? - Opuszcza ręce na pomiętą sukienkę. Twarz ma bardzo miłą, chociaż wciąż skrzywioną. I strasznie długie rzęsy. - Bo się śmieją. Z moich włosów. - Jej główkę pokrywa ciemny chaos sterczących na wszystkie strony, krótkich kosmyków. - Że wyglądam jak chłopak - mruczy wreszcie, a w bladym świetle latarki widać, jak się czerwieni.
- To nie znaczy, że jesteś dziwna, tylko inna.
- Przecież to to samo.
- Nieprawda. Oni wszyscy są dziwni. A ty się od nich różnisz.
- Głupi jesteś. - Wyciąga rękę po latarkę i puszcza światło znowu na niego.
- Z moich włosów też się śmieją - przyznaje nagle, a jej oczy przeskakują na jego czuprynę.
- Ej, to przecież bez sensu. - Marszczy brwi. - Masz dłuższe włosy ode mnie.
- No właśnie. Mówią, że wyglądam jak dziewczyna.
- Może jesteś dziewczyną - wysuwa hipotezę, opuszczając latarkę.
- Nie. Gdybym był, nie miałbym na imię Marco.
- Marco?
- Marco.
- Ja Francesca. - Uśmiecha się wreszcie. Do żadnego z nich nie dociera wtedy komizm tego przedstawiania się. Prawie jak Tarzan i Jane.
- Francesca - powtarza, smakując łagodne brzmienie tego imienia. - Chcesz lizaka? - przypomina sobie o trzymanej w kieszeni kulce. - Spadł mi pod szafę, ale go umyłem. - Wyciąga w jej stronę patyczek i po raz pierwszy słyszy jej śmiech.
Najpiękniejszy na świecie.


Łazienka, 9:00 czy coś koło tego
Lustro odbija twarz człowieka, którego nie znam.
Chociaż widuję codziennie.
Dłonie wpadają pod strumień zimnej wody.
Szkoda, że Jej dotyku nie da się zmyć.

A byłaś częścią mojej duszy.
Siostrą.
Kimś, kto myślał jak ja.

Podstawówka w pierwszy dzień to elegancki ogród zoologiczny. W każdym sensie. Łatwo się pogubić wśród jednakowych mundurków, białych kołnierzyków, lśniących butów, ciemnych kamizelek z lekkiej wełny. Tresowane zwierzątka w galowych strojach rwą się do wolności. Niespokojna rzeka biegnie we wszystkich możliwych stronach, napełniając każdy kąt bielą i czernią.
Jedynym kolorowym elementem są te wielkie, zabawne rożki pełne cukierków.
- Mam kinderki. - Fran trąca go łokciem, a jego humor trochę się polepsza. Dobrze mieć ją przy boku.
- A ja żelki.
- Lukrecjowe?
- Lukrecjowe.
- Daj. - Zanurza dłoń w jego słodyczach, szeleszcząc otaczającą je folią.
- Spadaj, masz swoje.
- Ale twoje są lepsze - śmieje się, podsuwając mu pod nos garść ciemnych wałeczków. - Wezmę połowę i dam ci połowę czekoladek.
- Mam lepszy pomysł.
- Jaki? - Podrzuca żelka i łapie go ustami, ignorując spojrzenia innych uczniów.
- Chodźmy stąd. Te stroje mnie przerażają.
- Oj, nie pękaj. Damy radę.
- Chyba mi niedobrze. - Pociera czoło, odrzucając na bok włosy. Co z tego, że są tu razem, skoro tak strasznie mali, bezbronni i wystawieni na ostrzał wzroku starszych?
- To ja lepiej się odsunę. - Udaje, że robi krok w bok, ale zaraz wraca i ciągnie go lekko za rękaw koszuli. - Nie zjedzą nas.
- Jesteś pewna?
- Tak. I nie świruj, nie takie rzeczy jeszcze będziesz musiał przejść.
- To mnie nie pociesza.
- Marco!
- Co?
- Jestem tu. - Jej dłoń, zawsze ciepła, wplata się nieproszona między jego palce i delikatnie zaciska. Ten niespodziewany gest działa lepiej niż jakiekolwiek słowa. Wpycha mu w żyły nową energię, uspokaja serce, odblokowuje coś - gdzieś tam, w środku.
Przez cały dzień żyje dzięki temu. Ręka Francesci podładowała go jak akumulator.
Z zapamiętanym ciepłem słucha wszystkich niezrozumiałych przemów.
Z zapamiętaną miękkością ignoruje wszystkie rzucane w niego zaczepki.
Z zapamiętaną siłą uśmiecha się i stara zrobić dobre wrażenie.
Z zapamiętaną delikatnością potrafi wszystko, może wszystko.

Z jej dłonią w swojej odtąd się budzi i każdy nieznośny poranek natychmiast rozkwita uśmiechem, gdy wspomnienie tkwi w jego palcach, uwięzione na zawsze. Tego nikt mu nie zabierze.
Tego i jej przyjaźni.


Kawiarnia, 12:15
Nigdy nie lubiłem kawy, potrafiłem się obudzić bez niej.
Teraz też siedzę nad zimną filiżanką z nietkniętym napojem.
Ale kelnerka stąd uśmiecha się prawie tak samo jak Ona.
Prawie, bo to marna kopia.
Zawsze mogę zamknąć oczy, oryginał mam pod powiekami.


A byłaś marzeniem mojego głupiego serca.
Jego biciem.
Nieosiągalnym celem.

Gimnazjum to dżungla pełna zasadzek. Kłębowisko kosmatych żartów, nieokiełznanych hormonów, szalejących burz. Pierwsze miłości wyrastają w cieniu hałasu, bezskutecznie próbując dosięgnąć słońca przez gęste łodygi kpin.

Powiedzieć o niej, że jest wyjątkowa, to wielkie niedopowiedzenie.
Gra na bramce w męskiej drużynie piłkarskiej, a problem pt. Olabogazłamałampaznokieć dla niej nie istnieje.
Zna daty urodzenia wszystkich członków zespołu, którego koszulkę na okrągło nosi.
Każdy dowolny instrument w jej rękach ożywa.
Umie dotknąć językiem nosa, rozwiązać równanie z dwiema niewiadomymi, nazwać stolice wszystkich afrykańskich krajów (łącznie z Antananarywą) i dorzucić papierowym samolocikiem z końca korytarza aż do łysiny woźnego.
Ma do plecaka przypiętą chrześcijańską rybkę, na głowie chaos większy niż w przedszkolu, w ustach nieskończony zapas ironicznych uwag i dwa różne sznurowadła w trampkach.
Francesca.
Jest jak promień zaplątany w kolorowy witraż, przecinający powietrze jaskrawą wstęgą.
Jest modlitwą, szeptaną przez niego nocą w poduszkę, a za dnia w zeszyt z geometrii.
Jest jak zryw nieobliczalnego wiatru, jak gwałtowny grad w deszczu, jak niepowtarzalny płatek śniegu.
Jest dołeczkiem w policzku, iskrą w oku, drżeniem w kąciku ust, żywszym pulsem.
Jest.
Nawet jeśli nie ma pojęcia, że każdy jej ruch porusza całym wszechświatem.

A on mozolnie kryje rumieńce, uważa na plączący się język, potyka na każdym kroku. I obraca w dłoniach każdy kawałeczek szczęścia, który udaje mu się schwycić.

- Jakie wiązanie jest między adeniną a tyminą?
Błagalne spojrzenie spod tablicy.
Pokazuje jej uniesione palce.
- Podwójne.
- Ktoś ci podpowiedział?
- A skąd.
Uśmiech wart wszystkiego.

- Dlaczego nikt z klasy nie wie, co to onomatopeja?
- Dlaczego pani nie wie, co to antyperspirant? - Szept z ławki obok.
- Ani antykoncepcja...
- Z "anty" ona zna chyba tylko Antygonę.
- Francesca, chcesz poprowadzić za mnie lekcję?
- Jasne. - Już zrywa się z ławki, gdy ostre spojrzenie sadza ją z powrotem.
- A miałam takie dobre chęci - mruczy.
Bezgłośny śmiech za plecami nauczycielki.

- To moje miejsce w kolejce.
- Teraz już moje, cioto.
- Marco, ustąp głupszemu.
- Racja, będę miał dwa dni odpustu.
- Chyba się przesłyszałem. - Robi krok w jego stronę i pada na twarz.
- Ach, ta siła grawitacji. - Fran ukradkiem cofa nogę.
Przybita nad leżącym osiłkiem piątka.

Jak mogę żądać więcej, skoro mam aż tak dużo?


Znów pokój, 15:56
Nie mam co ze sobą zrobić.
Obracam w dłoniach suchy liść, podniesiony na ulicy.
Ręce mi drżą.
Klon.
Cholera, nigdy nie przestanę kolekcjonować tych kawałków.

A byłaś stałym elementem życia.
Jego sensem.
Czymś, bez czego nie potrafię istnieć.

Liceum to labirynt, w który zagłębia się powoli. Nieunikniona plątanina, której środkiem jest koniec. Ten Minotaur to rozstanie, które huczy w głowie i nie pozwala się skupić.

- Dla każdego ciągu iks en takiego, że dla dowolnego ena naturalnego dodatniego iks en należy do a, iks en jest różne od iks zero oraz granica przy enach dążących do nieskończoności iks en wynosi iks zero, ciąg wartości funkcji ef od iks en dąży do g przy enach dążących do nieskończoności.
- Przypomnij, kto zaproponował zdawanie matury z matmy?
- Marco Tavelli, lat osiemnaście, mózgu nie stwierdzono. - Zamyka książkę, wsuwając uprzednio między definicję Heinego a definicję Cauchy'ego klonowy liść. Złote koniuszki wystają poza okładkę. - Tego nie będzie na maturze. Nigdy nie ma definicji.
- Skąd wiesz? - Mruży oczy, obracając twarz w stronę jesiennego słońca.
- To moja rozpaczliwa nadzieja. - Uśmiecha się blado, przyciągając kolana w dziurawych dżinsach do piersi. W czarne włosy ma wplątane brązowe noski klonowe.
- A jeśli?
- To powiesz mi "a nie mówiłem" i pójdziemy się upić absyntem.
- Trzymam cię za słowo. - Machinalnie wyciąga rękę i wyplątuje jednego skrzydlatego intruza z jej potarganej grzywki. A potem jego dłoń sama opada obok jej dłoni i niemal sięga palców. - Wiesz, zabawne, znamy się tyle czasu.
- I jeszcze nie masz mnie dość. - Ukazuje w uśmiechu białe zęby, a on w nagłym napływie determinacji podejmuje karkołomną decyzję.
- A nigdy nie powiedziałem ci, że...
- Ej, Tavelli! Omówisz się ze mną, złotko? - Grupka tych przygłupów o przyciętych na jedną modłę czuprynach i jednakowych bluzach w barwach szkoły stoi przed nim z idiotycznymi spojrzeniami wklejonymi wprost w pozbawione inteligencji oczy. - Nie, nie odwracaj się. Tył masz atrakcyjniejszy.
- Spadaj, Verdas. - Czuje, jak Fran zaciska pięść i mimowolnie chwyta ją lekko za nadgarstek, żeby zapobiec wybuchowi. - Idź szukać kogoś płci żeńskiej. To te w spódniczkach, co nie zwracają uwagi na twoje bicepsy.
- Wybacz, ale nikt nie jest bardziej kobiecy od ciebie, Marco.
- A twój ojciec był pedałem? - pyta Francesca.
- Czemu?
- Bo jesteś taki męski, że musiało cię robić dwóch facetów.
Kumple Leóna parskają śmiechem, a on sam czerwienieje na twarzy.
- Cauviglia, on potrzebuje fryzjera, a nie adwokata.
- Idź stąd, próbujemy się uczyć.
- A ja szukam pretekstu, żeby pogapić się na twoje cycki. A nie, czekaj. - Wsuwa dłonie w kieszenie dżinsów, mierząc ją pogardliwym wzrokiem. - Jednak fatygowałem się na darmo.
- Tak mi przykro. - Wysyła w jego stronę grymas. - Zacznę wypychać stanik chusteczkami specjalnie dla ciebie.
- Przynajmniej to odciągnie uwagę od niedorobionej twarzy.
- Tak jak twoje wypchane bokserki od nieistniejących mięśni? Faktycznie, świetnie kamuflujesz swoje braki. - Jej głos jest chłodny i tylko po drżeniu jej dłoni wie, że te uwagi wcale po niej nie spływają. Nawet jeśli jest lepsza w kryciu tego niż León, który z purpurowymi uszami opuszcza cienisty kąt pod klonem, a stado jego podobizn leci za nim eleganckim truchcikiem.
- Banda debili. - Fran cofa rękę i przykłada ją do skroni.
- Doprowadza go do szału to, że nie umówiłabyś się z nim choćby stanął na rzęsach.
- Wiem. - Przywraca na usta zgubiony uśmiech. - Przerwałeś. Czego nigdy nie powiedziałeś?
Patrzy na niego uważnie. Twarz ma przeciętą na pół cieniem gałęzi.
- Że nienawidzę matmy. Nie wiem, po jaką cholerę zdecydowałem się ją zdawać.
- Bo jesteś ambitny. - Wstaje, przyciskając do piersi podręcznik. Kolejny liść przyczepił się do rękawa jej swetra.
Chyba żałosny.
Idzie za nią, przeklinając w myślach własną nieśmiałość, Leóna, kolegów Leóna i cały świat.
Już nigdy nie wracają do tej rozmowy.


Hol, 19:01
Głowa mi pęka, koszula ciśnie mnie pod szyją, a garnitur krępuje jak zbroja.
Nigdy bym tu nie przyszedł. Za żadne skarby.
Gdyby nie plotka, która parę dni wcześniej rozbiła mnie od środka na kawałki.
Gdyby nie naiwna wiara, że okaże się prawdą.


Byłaś.
Tylko, czemu u licha, już nie jesteś?

Whenever I was feeling wrong 
I used to go and write a song
From my heart

But now I feel I've lost my spark
No more glowing in the dark
For my heart...*



- Dobry wieczór, panie sędzio.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - mruknął. Pozbywając się płaszcza, odwijając szyję z szalika i chowając w jednej z kieszeni zwinięte w kulkę rękawiczki, mimowolnie biegał wzrokiem po innych, nielicznych wprawdzie, postaciach, których eleganckie sylwetki ginęły za wielkimi drzwiami. Żadnej znajomej.
Oddał okrycie kobiecie, od dłuższej chwili stojącej z wyciągniętą ręką. Potem przyciągnięty uprzejmym nawoływaniem wpisał się na listę gości. Dość długo szukał swojego nazwiska.
- To nie ta strona - podpowiadał człowieczek za ciemnym blatem, przypatrując się jego wysiłkom.
- Tak, tak, wiem - rzucił nieuważnie, błądząc wzrokiem przy C. Wreszcie znalazł, wypuścił długo trzymane powietrze z płuc, czując przy okazji, że pocą mu się dłonie. Dobrnął do T, gdzie machnął koślawy podpis i szybko wcisnął papiery w ręce mężczyzny.
- Miłej zabawy - usłyszał jeszcze, zanim odszedł na miękkich nogach w stronę kłębiącego się tłumu.

Przy jej nazwisku była pusta luka. Znaczy: jeszcze nie przyszła.

Wszystkiego tam za dużo: ludzi, światła, przepychu. Za dużo ozdób na długich stołach, za dużo przekąsek, za dużo sztućców, serwetek, wypolerowanej porcelany i migotliwego kryształu, atłasu, jedwabiu, ułożonych bez smaku wiązanek kwiatów. Od samego widoku ból głowy stał się bardziej natarczywy, a dotarcie do wolnego krzesła graniczyło z cudem. Co dziwne, bo przecież tyle osób stało.
Odpowiedział na kilka grzecznych pozdrowień, ucałował jakąś nieznaną mu damę w wierzch gorzkiej od perfum dłoni, a z jej partnerem wymienił uścisk ręki. Potem już tylko czekał w milczeniu. Czekał na tyle długo, że zaczynał wątpić w to, iż w ogóle ujrzał znajome imię między różnymi szychami z elitarnych światów, które znał - chcąc nie chcąc - całkiem dobrze. Opanował w zaskakująco dobrym stopniu sztukę obracania się w kruchej pajęczynie konwenansów, udzielania poprawnych odpowiedzi na niezadane pytania, wyłapywania niewidzialnych aluzji. Ludzie go polubili za spokojny, życzliwy uśmiech, który zbudował na nowych fundamentach swojej psychiki. I tylko w sercu pozostawił wolny skrawek - tam, gdzie brakowało kawałka, który można było wypełnić tylko jedną osobą.
Uniósł oczy i ją zobaczył.
Jakby myśl zmaterializowała się w ten ciemny kształt, ujęty w ramę framug.
Delikatna sylwetka wciąż miała w sobie tę charakterystyczną miękkość rysów, ten - właściwy tylko jej - spokojny wdzięk, ten zabawny sposób chodzenia - ze stawianiem jednej stopy za drugą, jakby szła po krawężniku.
I jej usta przy wymawianiu jego imienia wciąż układały się tak samo.
- Tyle lat - szepnęła mu w skroń. W obcasach zagubiła jedną kochaną cechę - zawsze była przy nim tak rozczulająco malutka, teraz prawie dorównywała mu wzrostem. I nie musiała na swój nieporadny sposób zadzierać ku niemu głowy.
Włosy, co kompletnie nie w jej stylu, miała zaczesane tak gładko, że każda linia w jej twarzy rysowała się zbyt ostro; mocny makijaż do niej nie pasował. Ale oczy wciąż pozostały niezmienione - lśniły jak zielonkawe kamienie szlachetne w mocnych oprawach rzęs, chowając w swoich gładkich taflach głębokie ciepło, inteligencję i przenikliwość. To były oczy, które ujawniały drobny ułamek jej osobowości i jednocześnie mówiły wprost, że kryją o wiele więcej, niż pokazują.

- A zatem. - Zacisnęła palce na szklance z wodą. - Jesteś sędzią.
- Brzmi absurdalnie.
- Nie, skądże. - Uśmiechnęła się delikatnie, praktycznie nie unosząc kącików ust. - Zawsze w ciebie wierzyłam. Ale nigdy nie myślałeś o takim...
- To jakoś tak nagle się potoczyło. - Wzruszył ramionami obojętnie. - Najpierw przez długi czas pracowałem jako obrońca z urzędu. Potem dowiedziałem się, że poszukują kogoś na tamto stanowisko... Spróbowałem... I jakoś udało się przejść akurat mnie spośród wielu kandydatów.
- Czyli miałeś wielkie szczęście. - Zakołysała trzymanym naczyniem; lód brzęknął głucho o szkło.
- Chyba tak.
- Dobrze się czujesz w tej roli?
- No właśnie, roli. - Obrócił w palcach serwetkę. - Na co dzień odgrywam kogoś, kim w zasadzie nie jestem. I... tak. Podobno dobrze mi to wychodzi.
- Och, nie wątpię. - Rozejrzała się po stole, przebiegając wzrokiem przez wszystkie kolorowe dekoracje. Przez chwilę jej twarz była dawną twarzą Fran. - Mam ochotę na to ciasto, ale wiem, że nie zjem całego kawałka.
- To weźmy na pół - rzucił raczej w formie żartu, bo ta propozycja większości siedzących przy stole sztywniaków wydałaby się czymś niedorzecznym.
- Okej. - Przelotny błysk zatańczył w jej oku, gdy szybko sięgała po nóż. Podzieliła sernik na połowy tak precyzyjnie, że dałby głowę, iż każda waży tyle samo, co do miligrama. - Mam wprawę w krojeniu - wyjaśniła lekko kpiącym tonem, gdy wypowiedział to na głos.
- Jesteś szefem kuchni?
Kącik ust jej zadrżał, tym razem mocniej.
- Blisko. Neurochirurgiem.
W oczach stanęła mu dawna Francesca myląca adeninę z cytozyną, utrzymująca, że biologii nie da się nauczyć, twierdząca raz w natchnieniu, że mózg to największy paradoks świata, bo jest na tyle skomplikowany, że nie sposób go zrozumieć, i jednocześnie za mało skomplikowany, skoro nie potrafi pojąć sam siebie. 
No tak.
Wieczór mijał im za szybko, co stwierdził patrząc na zegarek i widząc szaleńczy pęd wskazówek. A przy tym za wolno - gdy zastanawiał się, czy zrobił choć jeden krok więcej i zorientował się, że stoi tam, gdzie stał.
Kawałki rozmów tonęły w gwarze.

- Pamiętasz Leóna?
Jej oczy się śmiały.
- Pamiętam. Czemu?
- Spotkałam go niedawno. Robił zakupy z partnerem.
Znów zgrywali się w głośnym chichocie, tak strasznie niepasującym do dorosłych.

Jeszcze może

- Jesteś tu sama?
I ich blask przygasł, a może mu się tylko zdawało.
- Tak.
Znów serce zabiło w szalonym tempie, tłukąc się wściekle w ściśniętym gardle.

nie wszystko

- Chciałem...
Były pełne pytajników, wyprowadzających go z równowagi.
- Zatańczymy?
Znów płomień nadziei liznął wątpliwości, obracając je w popiół.

stracone?

Wieczór bez barw.
I ty, wlewająca w niego sens.
Tak długo czekałem.
I jesteś.
Zwlekałem od zawsze, bojąc się, że...
Ale teraz jesteś.
Tu.
W moich ramionach.
Wmieszana w ten sam tłum.
Niepasująca tu jak ja.
Moja.

Ale zwykle później...

- Wiesz, to zabawne. - Ta Francesca, która obróciła się z wdziękiem pod jego uniesioną ręką, miała w oczach tylko rozbawienie. - Nigdy nie odważyłam się ci tego powiedzieć, ale... - Oparła z powrotem dłoń o jego ramię. - Przez całe gimnazjum i liceum byłam w tobie strasznie zakochana. - Krok w tył, w bok, raz, dwa. - To serio zabawne. - Trzy. - A wtedy wydawało się śmiertelnie poważne. - Ta Francesca, tak przecież łudząco podobna do tamtej, wciąż ładnie się śmiała. - Było, minęło. - Wciąż najpiękniej. Wciąż.

Niemoja.
Śmieję się razem z tobą.
Rozrywam się sam tym śmiechem na kawałki.
To tak zabawne, tak śmieszne.
Było śmiertelnie poważne.
Jest śmiertelnie poważne.

Cóż.
Życie nie daje drugich szans.


...oznacza: za późno.

________________________________________________________________
*Placebo - A Million Little Pieces

Bufon wciśnięty gdzieś tam na siłę, bo Aćka bez niego nie przeżyje. Masz i się ciesz.
Miała być inna historia, ale wena na nią sobie odeszła. Powstała więc ta - w krótkim, zwłaszcza jak na mnie, czasie. Powinna być dłuższa i lepiej dopracowana, ale wzywają mnie pasy rzeźby Polski, planimetria i zagadnienia z romantyzmu, więc no. Miejmy nadzieję, że tyle wystarczy.

7 komentarzy:

  1. No hej, hej. <3
    Zacznę od najważniejszego, czyli - Bufon! Boże, jego wszędzie pełno. Och, ale nic. On tylko dodaje uroku. I chciał ich pozabijać czołgiem! To takie typowe. Kretyn. Nie, nic. MARCESCA! OMÓJBOZEMARCESCATAK!
    Okej, trochę mi lepiej. Lubie tą parkę; nie ma ich, za to jest Diecesca. Pff. Przeliczyłam się, myślałam, że będą fajni, ale jednak nie. Bo mi zepsuli Diego, no! Ech. Kurczę, jak ja uwielbiam twój humor, twoje teksty, twoje słowa, no, ogólnie, cała twoją twórczość. Jesteś genialna. Poważnie. Potrafisz tak połączyć litery, że z tego alfabetowego chaosu, powstaje coś pięknego. Geniusz, naprawdę.
    Bardzo spodobała mi się forma. No, te fragmenty z przedszkola, podstawówki, gimnazjum liceum. Wszystko, ale chyba przedszkole najlepsza. Mała Frania, Marco, i czołg. Czego chcieć więcej? Podstawówka, i słodycze. Ech, tak mi się zachciało czekolady, wiesz? Twoja wina. ;> Chyba pójdę jakiejś poszukać. Może nie pożarli wszystkiego.
    Nie, nic. Gimnazjum. Frania w akcji! Jupi. Piłka, bramkarka, normalnie cud miód. Taka mi się zawsze wydawała, w Fiolce na siłę robią ja taka słodko-cukerkową. Zawsze uważałam ją za taką chłopczycę.
    Boże, rżę jak kretynka.

    " - Przypomnij, kto zaproponował zdawanie matury z matmy?
    - Marco Tavelli, lat osiemnaście, mózgu nie stwierdzono. "

    I tu się zgadzam; matura z matmy, brrr. Mój koszmar.
    Ach, och, León, jakiś ty zabawny. Verdas jako szkolny pajac; ideał. I jakie teksty, nie no. Jestem pod wrażeniem. ;))
    Cały czas się uśmiechałam, gdy to czytałam. ;> O, jeszcze to, mój ulubiony fragment.

    " - Pamiętasz Leóna?
    Jej oczy się śmiały.
    - Pamiętam. Czemu?
    - Spotkałam go niedawno. Robił zakupy z partnerem.
    Znów zgrywali się w głośnym chichocie, tak strasznie niepasującym do dorosłych. "

    XDD. Naprawdę fenomenalna historia Taka... niebanalna? Kochali się, i przegapili szansę na miłość. Barany. Ale nie chcieli zepsuć swojej przyjaźni, która swoją drogą, była piękna. Zazdroszczę im takiej, i to w dodatku z płcią przeciwną!
    Ech, ideały istnieją tylko na papierze, lub w tym przypadku, na ekranie komputera. ;)
    Trzymaj się ciepło, i wpadnę przy następnej publikacji. Ja bym się bała. ;>
    Oślepię Cię moim dennym komentarzem. Znowu. ;__:
    No nic, całusy. ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Zuziu.

    Jak Ty to robisz? Nie dość, że piszesz tak szybko, że tak powiem, i równie szybko publikujesz, to jednak Twoje publikacje są tak przemyślane, dopracowane i tak pięknie napisane jak byś poświęciła na to, co najmniej, dwa razy więcej czasu. To niezwykłe, ale można było się tego spodziewać po geniuszu takim jak Ty. No nic, z góry przepraszam za błędy, które są nieodłączną częścią moich komentarzy, brak sensu, chaotyczność, etc. Ale do rzeczy.
    Marcesca. Przyznam się, że nie pamiętam kiedy i czy w ogóle, czytałam o nich kiedyś jakiegoś parta. No teraz już tak. Także jest to miła odmiana. Szczególnie, że przynajmniej na początku, lubiłam tę parę nawet bardzo. A poza tym teraz ze wszystkich stron zasypują nas blogi, na których jest Diecesca, a ja niestety nie trawię tej pary. Ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Podobny szał jak na Fedemiłę po drugim sezonie no może odrobinę mniejszy. Ale o ile, choć Fedemiła nigdy do moich ulubieńców nie należała, lubiłam ją, o czym tyle dla Diecesci - od początku było trzy razy nie z mojej strony. Dla mnie to takie nienaturalne i parie innych mniej pochlebnych przymiotów. Tym bardziej cieszy mnie, że napisałaś o Marcesce właśnie. Na marginesie. Czytałam notatkę na "Między..." i wiem, że w najbliższm czasie nic nie napiszesz. A że Ścieżkę mam już przeczytaną i skomentowałam ją już, podobnie rozdział na wyżej wspomnianym blogu, a także miniaturkę "Bezimienna" tutaj - powinnam z czytaniem i komentowaniem tej perełki się wstrzymać. A jednak nie potrafiłam. Twoje pisanie uzależnia. To jest jak z czekoladą - weźmie się kostkę, później dwie, a potem zje się i tak całą tabliczkę. XD Znaczy przynajmniej ja tak mam, ale no - nieważne. Przejdźmy może w końcu do konkretów, bo mam straszną skłonność do schodzenia z tematu. (Teraz też.)
    No więc Marcesca. No i jak to na Ciebie przystało - nie jest to jakaś tam, banalna historia. Może z podobnym "problemem" spotkałam się już, ale nigdy z opowiedzianym w ten sposób, nigdy z opowiedzianym tak dobrze. Choć "dobrze" nie jest do końca adekwatne w tej sytuacji. No nic, nie będziemy się nad tym rozwodzić, nie? ;D Mówiłam to setki razy, u Ciebie zapewne też, ale powtórzę sto pierwszy raz - uwielbiam takie relacje zaczynające się od przyjaźni. Choć tu właściwie i na tej przyjaźni się skończyło, ale o tym za chwile. Uwielbiam i tyle. A jeszcze czytać o nich na rôżnych etapach ich życia, edukacji, było już samą przyjemnością. Odkąd się poznali w tym dziwnym przedszkolu - zdobyli moje serce. (Maxi, ten od czołgu, absolutnie mnie rozwalił. XD) Potem podstawówka, gimnazjum, liceum - a oni stawali się jeszcze cudowniejsi. No przeuroczy byli, a jednak ich sceny nie były ani sztuczne, ani przesłodzone. No i odrobina humoru zrobiła swoje - poprawiłaś mi humor, jestem bardzo wdzięczna.^^ Marco kochał się w niej bardzo długi czas, ale jednak nigdy mu nie wystarczyło odwagi by jej o tym powiedzieć, by wyznać jej swoje uczucia. Jak się później, na tej imprezie, gdzie się ponownie spotykają, okazuje - i ona kochała się w nim. Oboje mieli tą miłość, że tak to ujmę, do siebie nawzajem, ale nic z tym nie zrobili. I stracili szansę na wspólne szczęście. Bo czasem później, jest za późno, co jest chyba najlepszą puentą, podsumowaniem całego tego OS'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogger i limity nie pozwalają opublikować komentarza w jednej części, wybacz. ;__; Wracając.

      Przecież gdyby Marco czy Fran wtedy wykazali się większą odwagą i wyznało drugiej osobie swoje uczucia, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Być może do tej pory byliby w szczęśliwym związku. Kto wie. Tak się jednak, niestety, nie stało. A we Francesce to uczucie z młodzieńczych lat zdaje się, że wygasło. I teraz biedny Marco, który wciąż ją kocha, oj, biedny on. Będzie teraz cierpiał i pluł sobie w brodę, że wtedy nic nie zrobił. Ale tak to już czasem jest, że nie wykorzystujemy szans od życia nam danych, a potem tego żałujemy.
      Cała ta publikacja Twojego autorstwa, co mnie w najmniejszym stopniu nie dziwi, jest niezwykła i niepowtarzalna. Opowiedziana w wyjątkowy, prawdziwy i przejmujący sposób. A te, choć krótkie, fragmenty jakby z jego perspektywy jeszcze lepiej pomgają nam się wczuć w jego sytuację, czuć to wszystko, co on, razem z nim. I samo to jest niebywałe. Pisanie jest Twoim powołaniem. Na pewno. Dlatego będę czekać cierpliwie.^^
      (Najwyżej przeczytam sobie od początku całe "Między...", a co mi tam, nie? ;D)
      Weny, weny i weny raz jeszcze. Powodzenia w tej nauce i jak nalepszych wyników.
      Pozdrawiam, Tyśka.

      Usuń
  3. Tak, dzięki bloggerze, za paskudne usunięcie komentarza :') Aż mi łezki w oczach stają, ale trudno...

    Będzie więc krótko, nie przeraź się.
    Z góry przepraszam Twoje oczka.

    To tak... Co tam było? Ano że mam więcej chęci i humoru na pisanie (kompletne bzdury, dlaczego to napisałam?). I coś tam jeszcze, że nie umiem, ale tego Ci oszczędzę, dobra? ;)

    Co zrobić... Z miłością tak bywa. Podziwiam miłość, która rodzi się w tak młodym wieku i stale rozkwita coraz piękniejszymi kwiatami. Tutaj niestety więdnie i usycha. Chlip :'(
    Kontakt im się zerwał? Inaczej: osłabił… Chyba o to słowo mi chodziło (mój słownik jest ograniczony, no -,-). Zmienili się, oboje. Może nie tyle zmienili, co utracili coś, czego już nigdy nie będą w stanie przywrócić. Nie wiem, czy odpowiednie będzie nazwanie tego więzią, ale jeżeli tak, to niech będzie.
    Marco za to zachował taki mały fragmencik serca w kształcie jej twarzy, uśmiechu, dłoni… Albo bez kształtu, bo przecież miłość nie musi go mieć, prawda? Ważne, że był przeznaczony tylko dla niej. Niestety już zawsze pozostanie pusty. Może pojawić się ktoś, kto będzie próbował i otrzyma inny kawałek, ale w tym właśnie miejscu już zawsze będzie tak zimno i smutno. Nie odrośnie.
    Nie lubię niedomówień. Może błędem jest nazwanie tego niedomówieniem, ale myślę, że wiesz o co mi chodzi. Brak odwagi? Tak, chyba to miałam na myśli. Bo gdyby powiedzieli co czują? Albo pielęgnowali swoją przyjaźń? Może ich serduszka dalej biłyby tak samo, a dotyk, trzymany gdzieś pod skórą, zamiast zmuszać do płaczu przywoływałby uśmiech? Cóż… Gdybać to ja sobie mogę.

    Mogłabym udawać, że mam trochę lepszy nastrój, ale nie widzę w tym sensu. Nawet Maxi nie jest w stanie mi go poprawić (pojeźdźmy sobie czołgiem z kartonów, a co), choć szczerze uwielbiam ten fragment. Ach, Bufon rozsyła wokół siebie aurę miłości <3 Co zrobić, takie stworzenie… <3
    A Leona – tu – nie lubię. Trochę ciężko mi go sobie wyobrazić w tym wydaniu, choć… No… Dobrze, że jest inaczej. Oryginalnie. Nie jest taki idealny i czarujący, chylę czoła 

    Mogę napisać, jak to przecudnie piszesz, ale – szczerze – chce Ci się tego słuchać? Oczywiście motywacji nigdy za wiele, ale słowa „pięknie”, „wspaniale”, „cudownie” ściskają już mój żołądek, a gdyby dodać do tego humor… Nie, lepiej pominę pochwały.
    Napiszę tylko to, co napisać muszę, bo jak najbardziej na to zasługujesz (to ja jestem głupia, wybacz), a mianowicie, że masz ogromny talent i że chyba nigdy nie będę pisać tak pięknie.

    Skończyłam.
    Najserdeczniej pozdrawiam.
    Ania :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wykryłam dziecięce Naxi w tle. O ile to byli oni. Uznam, że tak.

    Wybacz, nie wiedziałam, jak zacząć. A skoro mam to już za sobą, mogę skupić się na właściwym temacie. Sprawiłaś, że jeszcze mocniej zatęskniłam za Marcescą. Nigdy nie szalałam za Diecescą. No dobra. Kiedy jeszcze nie było trzeciego sezonu, a Diego nie zachowywał się jak Nie-Diego, lubiłam to połączenie. Nawet pisałam o nim na JSM, ale wraz z nadejściem ich serialowego wątku, jakoś mi przeszło. Wydają się zbyt idealni, zbyt banalni. Najgorsze jednak było to, że zrobili z Marco debila tylko po to, żeby związek Fran i Diego nie wydawał się aż tak irracjonalny. Wkurzyło mnie to, ale było – minęło. Przeszłości niestety nie da się zmienić, a nawet gdyby, i tak nie mam żadnego wpływu na losy postaci. Smutne.
    Niesamowicie się cieszę, że napisałaś o tej dwójce. Momentalnie przypomniał mi się początek drugiego sezonu, kiedy Marco był dla Francesci strasznie kochany. Ech, szkoda, że tamte czasy już nie wrócą. No, chyba, że postanowią sobie zrobić maraton z „Violettą”, ale to raczej nie nastąpi w najbliższej przyszłości. Zbyt wiele idiotycznych scen z Violką, zbyt mało z najwspanialszym Naxi, a na dodatek – o zgrozo! – kilka odcinków z Caxi. Nie, nie, nie. Jakoś sobie tego nie wyobrażam.
    Fragment, który poświęciłaś na opisanie ich relacji w przedszkolu mnie zachwycił. To właśnie tam wyczułam Naxi, chociaż nie wiem, czy to byli oni. Maxi był! Czyli Natka też. Tak – tej wersji będę się zawzięcie trzymać. Mała obsesja, malutka. Ale dosyć. To nie opowiadanie o nich, to Marcesca. Ta dwójka również niesamowicie mi się (razem) podoba. Mimo, że mieli tu inne osobowości, niż w serialu – a może i lepsze – byli wspaniali. Być może różnili się w pewnych kwestiach, ale na pewno też wiele ich ze sobą łączyło. Moment w podstawówce tylko mnie o tym przekonał. No dobra, nie lubię żelków, (czemu mi się to podkreśla? XD) ale scenka była przeurocza. Oni są tacy kochani! Nie da się ich nie lubić, naprawdę. Chyba, że ktoś zalicza się do sporego grona fanów Diecesci. Okej, czyli jednak się da. Ale jest to dla mnie niezrozumiałe. Na tym zakończmy ten temat. Leóna w serialu udało mi się zaakceptować, ale tutaj znowu mnie dobił. Chociaż nie. Można było się z niego pośmiać, jakoś się nam (twoim czytelnikom) przysłużył. Wielka szkoda, że ostatecznie Fran i Marco nie zostali parą, ale mimo to uważam, że OS był świetny. Powodzenia w dalszym pisaniu. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Załamie się. Głupi blogger usunął mi komentarz, a tyle namęczyłam się żeby to napisać. Nienawidzę pisać z telefonu, no ale przez najbliższe trzy tygodnie nie będę miała innej możliwości. Wybacz więc mi wszystkie błędy i to, że najpewniej ten komentarz będzie jeszcze bardziej beznadziejny od poprzedniego.
    To serio dla mnie? Jeśli nie to wybacz, jestem głupia, a jeśli tak to strasznie dziękuję ale nie zasłużyłam.
    Moja Marcesca. Tęsknię za nimi. W serialu zrobili mi Diecesce a ja chce Marcesie. Tylko ich kocham. Moi.
    Wspaniale to pisałaś. Najpierw oni jako dzieci (dziwna Francesca, Marco dziewczyna i Maxi od czołga) później starsi (chamski debil Leon, biedna Francesca ale zawsze Ze swoimi tekstami) i już dorośli (Marco sędzia, Francesca neurochirurg) ale najważniejsze że nie razem. Osobno. Francesca nie była Marco. Tak, życie nie daje drugich szans. Marco miał jedną i jej nie wykorzystał, Francesca zresztą też. Smutne, ale prawdziwe.
    Piękne. Dziękuję. I chyba to wszystko co mogę powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, to znowu ja - pewnie masz mnie już dość, spokojnie, ja siebie też XD
    No, ale... i tak zostanę, he. Napiszę coś - bo chcę, i wiem, że na to zasługujesz - oczywiście. Bo masz taki talent, że - ho ho. Ale Ty już o tym wiesz - nie ma innej opcji. Przecież... to nawet się czuję, nie? A twoje OS - zawsze tak dopracowane, tak pełne sensu, humoru, smutku - ogólnie, wszystkiego. Dziękuje Ci - za to, że piszesz. A co do samego dzieła, tam - o, u góry. Zakochałam się - znowu XD Robię to tak często, no ale! Jak Ty tak piszesz, to co mi pozostaje... W ogóle... taka piękna Marcesca, potrzebowałam tego. Teraz wszędzie ta Diecesca, której szczerze nie znoszę, fe. A Ty przychodzisz, zarzucasz Nas takim cudem, i świat od razu nabiera kolorów.
    Było dobrze, było cudownie, wesoło - dzieciństwo, ich przyjaźń - ten obraz... najpiękniejszy. Przy Bufonie ryczałam ze śmiechu, przy rozmowach z Leonem - też. No matko. A przy nich - towarzyszyło mi takie wzruszenie, niesamowite ciepło... i żałowałam tylko, że... jej nie powiedział, wiesz? Bo czasem jest za późno.
    Byli razem, tak długo - a jednak coś postanowiło ich rozdzielić. Teraz mieli swoje życia: On - sędzia, Ona - neurochirurg. Tylko czemu nie razem? Czemu spotykają się dopiero po takim czasie, na jakimś balu... Bo miłość nie czeka, nie wieczność. Może smutne, ale tak w życiu jest... I, jej słowa, o tym, że kochała go kiedyś (właśnie - 'kochała'), że to 'zabawne' - złamały mi serce. Marco chyba też. Ale taka jest rzeczywistość, co?
    I naprawdę, popłakałam się - tak, w ten gorszy sposób też, chusteczek nie było XD Ech. I to Ty, jako jedna z nielicznych, to potrafisz. I wiesz, musisz wiedzieć, że jesteś powodem dla którego, w pewnym sensie, wciąż pisze, bo - chciałabym być kiedyś tak dobra jak Ty.
    Amen.
    O! Prawie bym zapomniała:
    " - Pamiętasz Leóna?
    Jej oczy się śmiały.
    - Pamiętam. Czemu?
    - Spotkałam go niedawno. Robił zakupy z partnerem."
    Hahaha... why are you doing this to me? XD
    Przecież umarłam, nie wstaje.
    Ale wciąż - podziwiam. I pozdrawiam (:
    Edyta.

    OdpowiedzUsuń