środa, 29 kwietnia 2015

Pozwól mi wrócić.



Aci
znowu
zawsze
aż do znudzenia
będę Ci dedykować wszystko co napiszę
za wszystko
za nic
no i jeszcze za to
że jesteś moim jedynym i niepowtarzalnym Aniołem.


_____________________________________________________________

Kiedyś obiecałaś mi - a obietnic nie łamiesz, tak utrzymywałaś.
Że będziesz.
Że  z a w s z e  będziesz.
Że będziesz w każdym moim śnie, pamiętasz?
No i jesteś.
Stwarzam cię każdej nocy, układam z gwiazd, rysuję twoją twarz na brzegu poduszki, tonę w niej.
Aż kiedyś przywołam cię na dobre i zostaniesz.
Aż kiedyś zatrzymam cię - dla siebie - i nie pozwolę odejść.
Aż kiedyś znów będziesz moja.
Aż kiedyś cię porwę z nieba i wskrzeszę dotykiem.
____________________________________


Podwójna wszystkich zmysłów prawda -
     

      Senny pokój z czarnym krzyżem okna i ścianami, których kolor ciężko określić w ciemnościach, jest tylko drobinką przestrzeni w dłoni Boga, niewiele znaczącym okruchem. Pustym płótnem luźno zaplecionych włókien rzeczywistości, po którym spływa czerń.
      Księżyc dotyka mroku srebrnymi palcami i rysuje na nim drogę między drzwiami a łóżkiem. Zapala - iskra przetacza się przez ciemną krawędź tęczówki, gaśnie. Powieki mam od wewnątrz zetlałe popiołem.


przez oczy idzie karawana obrazów
są jak widok w wodzie
   

      Weszła po schodach - omijając ten trzeci od góry, bo skrzypi - i teraz jej woskowa postać zasłania nikłe światło na korytarzu. Przyciśnięta do framugi, patrzy. Przez chwilę, długą jak westchnienie, nie wchodzi. Wreszcie jednak cień jej sylwetki wsuwa się głębiej, przekraczając granicę progu. Zamyka drzwi na klucz.


i między czernią
między bielą
kolorów
sypie się
niepewność


      Każdy jej krok wybija się echem w pustce, choć przecież stąpa prawie bezszelestnie, ostrożnie, po białej wstędze rozesłanej leciutką poświatą u jej bosych stóp. Światło owija się dookoła niej miękką smugą, chowając ją w srebrny kontur jak w satynową wstążkę. Ale jej oczy nie potrzebują blasku z zewnątrz. Mają własny ogień, którego drobne odpryski skaczą po taflach tęczówek - tak szybkie i lekkie jak mignięcia nartników. Tak ostre jak cienie nad jej rzęsami, w załamaniach powiek. Tak delikatne jak dłoń, która wślizguje się w moją i trafia palcami w swoje stare miejsca. Pasują aż do bólu.


i chwieje się
w powietrzu
czystym     


      Jej spojrzenie to promień, który przyciąga mnie bliżej i skrapla się gorącą słodyczą pod skórą, osiada w zakrętach żył, sięga aż do krwi, napełnia płynną radością. Cieszę się, że jest. Cieszę się, tak zwyczajnie, po prostu, cieszę.


nasz wzrok jest lustrem
albo sitem
przez który sączy się po kropli
wilgotnych
oczu
chwiejna
mądrość


      Jej usta to tkany ciemną miękkością skrawek nieba, wycięty pod kreślącą jego kształt opuszką palca, wygięty w kruchą nietrwałość uśmiechu. Giną pod moimi w jednej sekundzie, ale już najsłabszy ich dotyk skrada z serca cały ciężar, wyrywa cierpienie, gasi smutek, koi pokaleczoną duszę. Każda rana zrasta się pod ciepłym jak łzy oddechem, który spływa po odtajałym policzku i mierzwi włosy na skraju skroni.


na dnie słodyczy gorycz drzemie
więc krzyczy
obłąkany
język     


      Jej szyja to dolina bieli i schronienie dla ślepej twarzy, dla szepczących trzy zaklęte sylaby jej imienia warg, dla ściśniętych rozpaczą powiek, dla niewypowiedzianych próśb, drżenia, szaleństwa.


a w muszli słuchu
gdzie ocean
jak kłębek nici
gdzie milczenie
białego cienia
ciągnie kamień
jest tylko
gwiazd
i
liści
zamęt


      Jej włosy to chaos czerni i kryjówka dla wciąż sparaliżowanych dłoni, które trzęsą się i daremnie próbują objąć naraz cały nadmiar szczęścia, odległego, zapomnianego, odebranego, nowego - które uderza tak nagle i tak mocno otumania, że jawa i sen zrastają się w jedną nierozgraniczoną niczym przestrzeń. I pełno w niej tego wszystkiego - słodyczy korzennych perfum, słonych od łez pocałunków, goryczy wahania
- przecież to ty
moja
jedyna...
śliskich satyn poduszek, szorstkich rąk księżyca, ostrych krzywizn skrzydeł, rozmazanych twarzyczek gwiazd - zdartych z nieba dla nas, dla mnie i dla niej.


wtedy przychodzi pewny dotyk
rzeczom przywraca nieruchomość
nad kłamstwo uszu
oczu zamęt
dziesięciu palców rośnie tama
nieufność
twarda i niewierna
układa palce w ranie świata
i od pozoru
rzecz oddziela     


      Jej ciało staje się harfą; każdy dźwięk miękko napręża na skórze i ginie we wszystkich zagłębieniach, wygładza krawędzie. Usta rozchylają się lekko, prosząco, a palce wplątują w moje włosy, suną po karku, zaciskają na ramionach. W otwartych oczach ma białe odbicia tych skradzionych nocy gwiazd, ciągnące się smugami jak zimne ognie.


o najprawdziwszy
ty jedynie
potrafisz wypowiedzieć miłość
ty jeden możesz mnie pocieszyć
bośmy oboje
głusi
ślepi


      Jest żarliwą prośbą.
      Rozpaczliwą kołysanką.
      Snem ujętym w posępne światło.
      Wołaniem, którego nie słyszy nawet niebo.
      Jest bielą, jest księżycem, jest wszechświatem, refleksem w kropli deszczu, cieniem w lustrze - widocznym tylko kątem oka. Ale jest.
      Zaplątana w srebro.
      Wysnuta z majaczeń.
      Moja.
      Jest momentem żywego wypełnienia - zbyt mocnego, zbyt gwałtownego, zbyt... Bo pustka naraz pęka od nadmiaru wrażeń i muszę otworzyć oczy.
      I widzę już tylko - jak odchodzi wąską drogą, utkaną ze złudnych promieni księżycowego srebra.
      Tą samą, którą przyszła.
     

- na skraju prawdy rośnie dotyk

____________________________________

I tak będzie zawsze.
Gdy zapomnę dźwięk twojego głosu - na nagraniach brzmi piskliwiej, chrypi, zacina się w połowie.
Gdy twój uśmiech zatrze się w mojej pamięci - ten wtopiony w marmur pomnika kompletnie cię nie przypomina.
Gdy łzy wreszcie zetrą twój smak z moich ust - wymyją słodycz droższych niż wszystko pocałunków.
Gdy mgiełka twoich perfum zblednie i rozwieje się w powietrzu.
Gdy różowa sukienka wtulona w twarz nie będzie miała ani koloru, ani zapachu, ani szelestu, ani już najulotniejszego posmaku twojej skóry.
Gdy wszystkie zmysły mnie zawiodą, dotyk dotrwa do końca.
I będziesz żyła w zagłębieniu mojej dłoni, wtulona pod obojczyk i zaciśnięta na nadgarstku, drżąca oddechem za uchem, muskająca ustami kark, zasypiająca pod ramieniem.
I nigdy nie odejdziesz.
Wiesz?
Zawsze będziesz.
We mnie.
____________________________________________________________

*W opowiadaniu użyto fragmentów wiersza Zbigniewa Herberta "Dotyk". Trochę pozmienianych - porozszczepiałam większość wersów, żeby zmienić rytm. Taki szczegół.

Chyba upadłam na głowę.
Niewiele poradzę na fakt, że im usilniej próbuję uciec od pisania, tym natrętniej wena się upomina o swoje prawa. Niechże mnie ktoś wreszcie zmusi do nauki, bo coś czarno widzę tę swoją maturę. Chyba, że moje prognozy się sprawdzą i będzie "Pan Tadeusz", którego umiem już niemal na pamięć. Tymczasem moją duszę utęsknioną przenosi wciąż do tych pieprzonych opowiadań - żeby to chociaż były rozprawki, to można by było od biedy podciągnąć to pod naukę. Ale nie.

To Naxi... Nie sądziłam, że jeszcze wrócę do tej opowieści (z nadzieją, że ktokolwiek wyłapał nawiązanie, nie zamieszczam linka). Ale po prostu bardzo ją lubię, najbardziej ze swoich wszystkich OSów (powiało samouwielbieniem - pozdrawiam wszystkich hejterów, gdyby się jacyś napatoczyli). Mam do niej ogromny sentyment, a w planach jeszcze jedną wzmiankę - już gdzie indziej.

Dobra, starczy rozpisywania się, wracam do książek. Tym razem naprawdę.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Wspaniały, świetnu, śliczny, fantastyczny, rewelacyjny, przecudowny, przepiękny, nadzwyczajny... i dużo tak wymieniać, oddasz trochę talentu? Czekam na następny :*

      Usuń
  2. Chyba nigdy nie wyjdę stąd bez łez w oczach.
    Nie wiem, co napisać. Gdybym umiała układać łzy w słowa, gdybym dała radę określić to, co teraz czuję i najwłaściwiej oddać każdą poszczególną emocję, napisałabym opinię na jaką zasługujesz. A tak tylko znowu powiem, że Cię podziwiam i płacząc nad wszystkim - nad Natalką, bo odeszła za wcześnie (zawsze jest "za wcześnie" - może nie dla Nieba) nad Maxim, który cierpi, bo miłość jego życia istnieje już tylko w nim, nad losem, bo rujnuje to, co powinno trwać i trwać.
    Dzisiejsze problemy nagle przestały mieć znaczenie. Znowu nawiedzają mnie myśli o tym, że ktoś odejdzie i pozostaną mi po nim tylko wspomnienia, które kiedyś się wypalą. Ale dla pewnych osób zawsze znajdzie się miejsce w sercu. I stamtąd nie uciekną.
    Taka tęsknota wygląda pięknie tylko w książkach. Nikt nie chciałby takiej doświadczyć. Nikt nie chciałby żyć, czekając na kogoś, kogo już nie ma. Czytając to, przeszedł chyba na mnie cały ten ból, bo nagle wszystkie małe tęsknoty wydostały się na zewnątrz i tak sobie siedzę - pełna podziwu, tęsknoty i - wcale nie pięknego - bólu.
    Anioły nie umierają, prawda?
    Do "Pozwól mi odejść" ciągle wracam. Wiesz o tym. Wspominam to do bólu w każdym komentarzu (których ostatnio wcale się nie namnożyło) i nie wierzę, że nie masz dosyć, ale trudno. Pogodź się z tym.
    Już chyba nawet nie zacznę się użalać nad swoim brakiem talentu.

    Chciałabym, żebyś coś pisała. Bo będziesz, prawda? Żebyś nie rozstawała się z tym ani na chwilę, ponieważ jesteś do tego stworzona. A może to pisanie zostało stworzone dla Ciebie?
    Zostań przy tym. Zostań, bo bez Ciebie słowo pisane straci całą magię.
    Nawet nie wiesz, ile osób chciałoby Ci dorównać. Są ludzie, którzy piszą pięknie. Ale żaden z nich nie dorównuje Tobie. Nie rezygnuj z tego. Jeśli tak zrobisz, nie pójdziesz do Nieba, a wśród Aniołów to obciach. :c No i będziesz maszerować do Lidla piechotą. Nie licz na żaden tramwaj.

    Idę jeszcze sobie popłakać. Dziękuję za wszystko. Za to, że tu jesteś.
    Kocham Cię najbardziej na świecie. ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Zuziu,
    to jest wspaniałe, cudowne, jedyne, twoje, niepowtarzalne, smutne, wyciskające morze łez, brzmiące - ciszą i pieśnią, pięknem i jakąś wstrętną nutą. Bo coś się skończyło 'za wcześnie', coś nie wróciło - tylko na chwilę, stało się obrazem pod przymkniętą powieką, zaplątanym wspomnieniem, myślą...
    Nie dziwię się, że byłaś dumna z tamtego OSa, że napisałaś jakby-kontynuację, bo zdecydowanie był pięknym, jednym z najlepszych - choć u Ciebie nie ma czegoś takiego, jak 'najlepszy', wszystkie takie są. Po prostu.
    I wiesz - naprawdę Ci zazdroszczę. O matko, jak bardzo. A to takie brzydkie uczucie, niszczące. Ale nie tym razem, nie w tym przypadku. Bo to daje mi siłę, żeby wciąż pisać, poprawiać się. Dziękuje Ci za to. Za wszystko - w sumie.
    I... powodzenia na tej maturze. Chociaż wiem, że i tak zdasz wszystko śpiewające. Przeczucie, ot co.
    Edyta.
    PS: Na kochać-bardziej i Ścieżki oczywiście jeszcze wpadnę i 'coś' po sobie zostawię. Miałam to zrobić już dawno - wiem. Życie mnie dobija. Wybacz.

    OdpowiedzUsuń